Przebicia - 1981

Przebicia NZS 1981 - wywiad z prof. Władysławem Latkiem

Logo 60-cio lecia Wywiad z prof. Władysławem Latkiem

Uwaga:
Zachowana pisownia i składnia wywiadu
Przeszłości Wydziału
Redakcja; Panie profesorze, Pana styczność z Wydziałem Elektrycznym datuje się od roku trzydziestego
Prof. W. Latek: Od 34 roku.
R.: Czyli skończył Pan Profesor studia jeszcze przed wojną?'
W.L.: W dniu wybuchu wojny miałem absolutorium i wykonaną pracę dyplomową. Nie miałem zdanego jeszcze egzaminu dyplomowego. W czterdziestym roku za sprawa prof. Trechcińskiego Niemcy pozwolili na zdawanie egzaminów dyplomowych, wyznaczyli trzy terminy. Zapisałem się na trzeci, by móc się lepiej przygotować. Oczywiście odbył się tylko pierwszy termin. Tak więc zostałem na czas wojny bez dyplomu. Egzamin dyplomowy złożyłem w roku 45-tym.
R.: Wracając do okresu przedwojennego. Jakie Pan, z perspektywy kilkudziesięciu lat, dostrzega cechy charakterystyczne Wydziału? Nie chodzi może o mam poziom nauczania ,ale o styl studiowania przed wojną. Jak to wtedy wyglądało?
W.L.:Wydaje mi się‚ że styl studiowania był różny od obecnego. Przede wszystkim zaczynało się od tego, że nikt z rodziców nie pojawiał się nigdy na Uczelni, tak jak to teraz bywa np. przy egzaminach wstępnych, a nawet potem w czasie studiów. Ja sam przyjechałem do Warszawy z prowincji, po ukończeniu gimnazjum humanistycznego - gdzie oczywiście przedmioty takie jak matematyka i fizyka były wykładane w sposób niewystarczający w stosunku do wymagań na egzaminie wstępnym w PW. Uczestniczyłem w kursie przygotowawczym zorganizowanym przez Towarzystwo Bratniej Pomocy w lipcu i sierpniu. We wrześniu natomiast odbywały się egzaminy. Pamiętam, że przyjechałem do Warszawy nie znając nikogo. Poszedłem do domu akademickiego, gdzie odpowiedziano mi, że miejsce w pokoju dostanę od następnego dnia - dlatego musiałem całą noc spędzić na ulicach Warszawy. Wyniki egzaminów konkursowych ogłaszano na początku września.
R.: Jak wyglądała sama atmosfera na Uczelni?
W.L.:Nie było zadniej zorganizowanej opieki nad studentami w sensie opiekunów lat czy grup. Była postawiona spawa zupełnie odmiennie niż dzisiaj. Powiedziano nam: studiowanie jest Waszą osobistą rzeczą - jeśli będziecie studiować i zdawać egzaminy, utrzymacie się na Uczelni. Jeśli nie - zostaniecie usunięci. Kontakt z dziekanatem normalny student miał dwa razy do roku. Po każdym semestrze odbywała się rejestracja -oddawało się indeks do dziekanatu. Nie był to jednak kontakt z dziekanem tylko z "panią dziekanicą" - sekretarką, która była wtedy tylko jedna na wydziale.
R.: A czy istniały jakieś organizacje studenckie? Jakie formy działalności preferowano?
W.L.: Istniały organizacje studenckie, było ich dość duża liczba. Przede wszystkim prawie powszechną organizacją
pomocy było Towarzystwo Bratniej Pomocy - organizacja samopomocowa. Przez pewną analogie można by nazwać ją związkiem zawodowym studentów, który troszczył się o ich sprawy codziennego życia. Oprócz tego działały organizacje polityczne i ideowe. W tym czasie na PW najsilniejsze grupy związane były z tzw. obozem narodowym - Stronnictwo Narodowe, poprzednio Narodowa Demokracja. Był także Legion Młodych. Ja osobiście należałem do Akademickiego Koła "Wici". Istniały także organizacje socjalistyczne: Związek Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej, tzw. ZNMS - był to odpowiednik PPS. "Wici" natomiast było odpowiednikiem Stronnictwa Ludowego. Poza tym istniała nielegalna, ale znana wśród studentów organizacja OMS "Życie" (Organizacja Młodzieży Socjalistycznej "Życie") - była to organizacja komunistyczna. Później to znaczy jakieś dwa lata przed wojną ukształtowały się takie organizacje jak Związek Polskiej Młodzieży Demokratycznej, z którego wyrosły tzw. Kluby Demokratyczne, a potem przetworzyło się to w Stronnictwo Demokratyczne.
R. : Czy mógłby Pan profesor powiedzieć coś o zwyczajnym dniu studenta? Czy młodzież spotykała się po zajęciach? Czy prowadzono działalność kulturalną?
W.L.: Nie było chyba oficjalnych organizacji, które by się zajmowały kulturą studencką. Istniało Koło Elektryków, ale to była organizacja fachowa - taka jak obecnie koło naukowe. Był to odpowiednik Stowarzyszenia Elektryków Polskich. Koło Elektryków prowadziło czytelnię pism, organizowało wycieczki do fabryk, czasami praktyki ... Ale nie przypominam sobie, aby był prowadzony ruch kulturalny. Natomiast bardzo bogate było życie polityczni, w odpowiednich organizacjach.
R.: Jak wygląd problem autonomii wyższych uczelni? A PW i naszego Wydziału w szczególności?
W.L.: W czasie moich studiów autonomia była już trochę ograniczona. "Działały" wtedy już ustawy zwane w języku codziennym ustawami Jędrzejewiczów. Ograniczały one w pewnym stopniu praworządności uczelni. O ile pamiętam, to minister miał już wtedy prawo niezatwierdzenia rektora wybranego przez Senat. Natomiast w poprzednim okresie, który znam tylko z relacji kolegów, istniała pełna autonomia. Oczywiście Rektor był wybierany przez Senat. Odchodzący rektor pełnił później funkcję prorektora dla zachowania ciągłości. Podobnie dziekan był wybierany przez Radę Wydziału.
R.: A jaki by udział studentów w ciałach kolegialnych?
W.L.: Żaden.
R.: Interesowało by nas też, jak wyglądało tycie w domach studenckich. Czy poza tym, że studenci traktowali akademik jako swój dom, próbowali w jakiś sposób aktywizować w nim życie?
W.L.: Tylko poprzez te organizacje, o których poprzednio mówiłem. Mieszkałem w domu akademickim przy pl. Narutowicza. Był to ogólnouczelniany dom studencki. Budowa akademika zaczęta była jako przedsięwzięcie Towarzystwa Bratniej Pomocy. Ponieważ koszt był ogromny, a Towarzystwo nie miało pieniędzy, dostało kredyty państwowe, których potem spłacić nie mogło. Wobec tego zesłała fundacja, fundacja "Domy Akademickie" im. Gabriela Narutowicza.
Istniała duża czytelnia, w której były pisma wszystkich kierunków. Poszczególne organizacje rozkładały swoje agitujące w ten sposób społeczeństwo studenckie dowiadywało się o działalności poszczególnych organizacji i w których prowadzono życie kulturalne i polityczne
Pamiętam koło „Wici” do którego należałem, miało lokal przy ul. Filtrowej. W każdą sobotę odbywały się zebrania dyskusyjne, na które zapraszani byli najróżniejsi ludzie. Po pewnym czasie lokal przeniósł się na ul. Grójecką. Jakiś czas organizowałem łam spotkania. Np. miał w swoim czasie odczyt Ksawery Prószyński, który akurat był wtedy korespondentem "Wiadomości Literackich" W' Hiszpanii, po stronie republikańskiej. Miał odczyt także Władysław Studnicki - akurat reprezentant przeciwnej strony. Na dyskusję przychodzili nie tylko członkowie naszego koła, dochodziło do zaciętych dyskusji. Poglądy przede wszystkim polityczne ścierały także na zebraniach Bratniej Pomocy. Zebrania ogólne Towarzystwa Bratniej Pomocy to nie były tylko wybory do zarządu, ale równie prezentacja swoich przekonań polityczny. Zebranie zaczynało się np. koło 6-7 wieczorem, a kończyło się około 8-ej rano. Dyskutowano bardzo ostro i zajadle.
R. A jaki był udział w tyciu studentów spoza Warszawy?
W. L. : Dokładnie w liczbach nie potrafię tego scharakteryzować. Trzeba jednak przyznać, te był wtedy niewielki. Np. procent studentów ze wsi był bardzo mały, podobnie ze środowisk robotniczych.
R. : Może Pan Profesor coś opowie teraz o Uczelni podczas okupacji.
W. L. : Prowadzano tajne nauczanie. Niemcy pozwolili uruchomić szkołę techniczni, wyżej niż średnią, którą potem nazwano Państwową Wyższą Szkoła Techniczną. Wykładało w niej większość profesorów Politechniki. Dzięki temu wykładowcy potrafili zachować poziom praktycznie politechniczny. Później wszystkie dyplomy PWST zostały uznane za dyplomy Politechniki.
R. : Cofając się do okresu przedwojennego. Może jakieś nazwiska wykładowców, profesorów. Np. profesor Morawski.
W. L. : Prof. Morawski był jednym z najmłodszych i chyba .jednym z ostatnich profesorów - został profesorem kilka lat przed Wojną. Chyba dzięki temu, że napisał w Swoim czasie pionierską pracę pt. "Sieci elektroenergetyczne"
Urządzeń Elektrycznych. Wykładał przedmiot Urządzenia Elektryczne, który obejmował elektrownie, wszystkie urządzania rozłączające i załączające. Wydzielonym przedmiotem z tej grupy były Sieci Elektryczne, wykładane ówcześnie przez inż. Szumałina pracownika zakładów energetycznych okręgu Radomsko-Kieleckiego, tzw. ZEORK. Później został. on profesorem Politechniki. Katedrę Maszyn Elektrycznych miał prof. Żórawski, znany w legendzie jako "Dziad". Nazywano go tak, zresztą nieuszczypliwie ale z pewną sympatią. Katedrę Podstaw Elektrotechniki - prof. Pożaryski zmarły w 45 roku, bezpośrednio po wyzwoleniu terenów wschodnich Warszawy. Katedrę Matematyki miał na Wydziale Mechanicznym prof. Pogorzelski, a Wydział Elektryczny korzystał z jej usług. Katedra Fizyki - prof. Wolfke.  Ponadto były dwie katedry tzw. słabo prądowe.: Katedra Radiotechniki - prof. Groszkowski oraz Katedra Teletechniki - prof. Trechciński
R: Jakie były straty w kadrze nauczającej podczas wojny? Ilu pracowników wróciło na Uczelnia po wojnie? Wiemy np., że prof. Morawski zginął w Katyniu.
W.L. : Tak. Prof. Trechciński zginął w czasie okupacji w Warszawie, prof. Pożaryski zmarł bezpośrednio po wojnie.
Prof. Żórawski zaczął jeszcze wykładać na Wydziale Elektrycznym tuż po wojnie, zmarł w roku 48 w Warszawie. Reszta została: prof. Wolfke przeżył i wykładał, prof. Pogorzelski, prof. Groszkowski wykładał jeszcze dłuższy czas po wojnie, prof. Roman Podoski który wykładał kolejnictwo elektryczne. A ponadto było jeszcze kilku wykładowców, którzy nie mieli katedr, np. Obrąbalski miał Napęd Elektryczny, inż. Potempski - oświetlenie, inż. Kozłowski - prostowniki.
R: Odbudowa Wydziału po wojnie.-Czy sprzętu uległa zniszczeniu?
W.L.: Praktycznie wszystko było w gruzach, osprzęt, przyrządy - właściwie wszystko zginęło w czasie wojny - albo Niemcy wywieźli, albo gdzieś zginęły w czasie działań wojennych. Zostało trochę maszyn w labolatorium, oczywiście wszystko w gruzach. Nie byłem na Uczelni od pierwszych chwil jej powstania. Zacząłem pracę na wiosnę 48 roku, kiedy już część urządzeń był skompletowana. Sporo aparatury pomiarowej, to były dary z UNRA, z demobilu i w ten sposób było kompletowane nasze laboratorium maszyn. Nie umiem powiedzieć jaki był stan w słaboprądowych laboratoriach, ale pewnie podobnie.
R.: Po wojnie zaczęła się ewolucja Wydziału trwająca do dziś. Jak ona przebiegała? Jaki był start Wydziału jeśli chodzi o sprawy autonomii?
W.L.: Pierwsze władze były powołane przez Państwo. U nas dziekanem został doc. Jakubowski, później prof. Warchałowski - geodeta, wybrany przed wojną rektorem, pełnił tę funkcję po wojnie. Na rok akademicki 1939/40 rektorem został wybrany prof. Drewnowski. Był on w niewoli niemieckiej, wrócił trochę później. Prof. Drewnowski był pracownikiem naszego Wydziału, profesorem wysokich napięć i miernictwa elektrotechnicznego. Późniejsze władze (ja byłem wówczas młodym asystentem - nie miałem styczności z władzami), o ile dobrze pamiętam, były wybierane przez społeczność akademicką. Ustawy zmieniały się, ale nie mogę tego dobrze określić. W każdym bądź razie wybory odbywały się do 68 roku. Po 68 roku zmieniono całkowicie ustawę o szkolnictwie wyższym i od tego czasu wszystkie władze były nominowane.
R.: Wracając do ewolucji merytorycznej, naukowej i dydaktycznej.
W.L.: Przede wszystkim przed wojną był jeden Wydział Elektryczny, który łączył w sobie i to co się nazywało prądami silnymi i to co się nazywało prądami słabymi. Było to do 51 roku, kiedy to powstał odrębny Wydział Łączności.
Nastąpiło ogromne zwiększanie godzin zajęć studentów. W swoim czasie doszło do 50 - 60 godzin tygodniowo. To nie były jednak od razu, w pierwszych latach panowały zwyczaje takie jak przed wojną. Przedmioty te same co przed wojną, tylko z niewielkimi zmianami.
R.: A ile przed wojna było zajęć tygodniowo?
W.L.; Sadzę, że dwadzieścia kilka, ale tego dokładnie nie pamiętam. Przy czym nie było obowiązkowe chodzenie na żadne ćwiczenia i wykłady. Ćwiczenia traktowano jak pomoc dla studenta, w opanowaniu trudniejszych partii materiału. Natomiast oczywiście obowiązkowa były laboratoria. Prace projektowe student wykonywał sam, korzystając jedynie z konsultacji. Obowiązkowa obecność była obecność na ćwiczeniach z kreślenia technicznego i części maszyn.
Dużo zamieszania było swego czasu z powodu skrócenia studiów na tzw. studium inżynierskim. Wprowadzono dwa rodzaje studiów - inżynierskie i magisterskie. Inżynierskie skrócono do trzech lat, magisterskie już chyba do pięciu. Można to uzasadnić potrzebę szybkiego skierowania inżynierów do przemysłu. Ale równocześnie rozrastały się w godziny różnorodne przedmioty i różnorodność przedmiotów tak, że to całkowicie uniemożliwiło studiowanie, to było nauczania. Potem zaczęto trochę zmniejszać liczbę godzin, ale to trwa do dzisiejszego dnia. To jest w dalszym ciągu nauczanie, to nie jest studiowanie. W moim rozumieniu ta liczba godzin jest stanowczo za duża. Nie powinna być ona większa niż np. 24 godziny tygodniowo. 4 dni w tygodniu po 6 godzin obowiązkowych zajęć, a potem czas na studia, a nie na chodzenie do Uczeni.
Dużo specjalności powstało nowych - może za dużo. Przed wojną były dwa kierunki studiowania w dziedzinie prądów silnych, dwie sekcje: konstrukcyjna i eksploatacyjna. Wiodącymi przedmiotami na konstrukcyjnej były maszyny elektryczne, na eksploatacyjnej - sieci i urządzenia elektryczne. Z tym, że kierunków dyplomowania było więcej.
R.: A kierunki preferowane, uważane wtedy za modne i nowoczesna?
W.L.: Zaczęła być modna radiotechnika, ten kierunek jest popularny do chwili obecnej
R.: Kwestie socjologiczne: jak wyglądały stosunki na Wydziale podczas tzw. okresu błędów i wypaczeń?
W.L.: Wtedy na Wydziale bardzo to nie zaznaczyło się, tak mi się wydaje . Nie było żadnych ograniczeń w przyjmowaniu odpowiednich ludzi na odpowiednie stanowiska. To nie dotarło do Uczelni, dzięki temu, że była zachowana jeszcze samodzielność, jeszcze istniała autonomia. Dlatego nie było takiego zniewolenia jak to miało miejsce w przemyśle.
R.: A jak Wydział przeżył Październik?
W.L.: Chyba podobnie jak cały naród, jako ogromną nadzieję, ale nie ze względu na Uczelnię ale ze względu na naród. Na Uczelni nie było tak źle. Odbywały się na naszej auli demonstracje i wiece. Uczelnia brała w tym udział jako cząstka narodu.
R.: Może w takim razie coś na temat roku 68. To jest dla nas sprawa ciekawsza. Pan Profesor był wtedy dziekanem Wydziału...
W.L.: Byłem prodziekanem. Dziekanem był prof. Podoski. To był chyba największy wstrząs. Bardzo czynny udział studentów PW. Chyba jeden z najbardziej czynnych ośrodków w tym czasie. Studenci byli bardzo jednomyślni wykazali wtedy bardzo duże poczucie odpowiedzialności i zdyscyplinowania, kultury politycznej. Można powiedzieć że należy się dziwić skąd się to wzięło u nich, przy braku życia politycznego uprzednio. Na apel kierownictwa strajku studenci gromadzili sie w auli, odśpiewali hymn narodowy, usłyszeli najnowsze komunikaty, a potem polecenie, żeby rozchodzić się do swoich sal. Studenci obstawili strażami wszystkie bramy. Nie dopuścili, a były takie usiłowania, przemycania alkoholu na teren Uczelni i wejścia grup niepowołanych. Spokój, powaga, wysokie zdyscyplinowanie i determinacja. Determinacja, która mogłaby w tym czasie poprowadzić trochę za daleko. Było to połączone trochę naiwną wiarą, że studenci swoim strajkiem mogą spowodować zreformowanie systemu w państwie. Tak jeszcze chyba nigdy nie było i tak nie mogło być również w tym wypadku. Za daleko posunięta wiara w możliwości ruchu, jaki wtedy istniał. To nie był ruch połączony z masami robotników, nie mogło to dać żadnych poważniejszych efektów.
R .: A jaki był stosunek pracowników do tych wydarzeń?
W.L.: Całkowicie popierający. Całkowicie popierający. Byliśmy ze studentami w czasie strajku. Uważaliśmy, że dla podkreślenia jedności ze studentami naszym obowiązkiem jest być razem z nimi. Jakkolwiek to nie był ruch pracowników, to był ruch studencki. Najdramatyczniejsza chwila była wieczorem przed wyjściem z uczelni. Ówczesny rektor zarządził zebranie w sali Senatu, tzw. aktywu dydaktycznego, to znaczy dziekanów, prodziekanów innych pracowników, żeby zakomunikować nam wyniki rozmów z władzami . Oczywiście rektor na zebranie przez siebie zarządzone nie przyszedł. Prowadził to zebranie w jego imieniu prorektor Różycki. Zakomunikowano nam, te jeżeli do danej godziny studenci nie opuszczą uczelni, to wejdzie milicja i przemocą usunie uczestników strajku. I to był właśnie krytyczny moment. Studentom szkoda było tracić tego, co im się wydawało, że zdołali już wywalczyć. To było złudzenie. Oni nic nie wywalczyli, była to przecież zebrana grupka osoba kilka tysięcy - ale to nie jest znacząca liczba. Musieliśmy stosować wobec nich perswazje, żeby jednak usłuchali tego wezwania, żeby nie doprowadzić do większej tragedii. Byłem oczywiście wtedy w sali, która była dla Wydziału Elektrycznego przewidziana. Gorąco namawiałem studentów żeby wyszli z uczelni.
R. Czasami słyszymy, że podczas lat 50-tych były przypadki usuwania ludzi z przeszłością AK-owską na innych wydziałach. Czy u nas też były takie przypadki.
W.L.: Przede wszystkim po 68 roku, a wcześniej? Był aresztowany prof. Podoski , ale nie za działalność AK-owską, tylko za działalność w Armii Polskiej na Zachodzie . Aresztowano go chyba na terenie Politechniki w 49 roku lub w 50.
R.: A po 68 roku?
W.L.: Na naszym Wydziale nie było takich przypadków ale na PW tak.
R .: A skreślenia z listy studentów na Wydziale?
W.L.: Skreślenia? Za samą działalność nie. Było kilku wcielonych do wojaka, także próby wymuszania współpracy w pewnymi służbami, ale to wszystko nie dało wyników. Zresztą ówczesny dziekan prof. Podoski nie mógłby dopuścić do skreślenia studentów za udział w tym ruchu.
R .: Lata 70- te. Na początek sprawa przetasowań organizacyjnych na wyższych uczelniach. Instytuty, koniec istnienia katedr - czy to był efekt zamierzony?
W.L.: To było zamierzone, tak mi sie wydaje, bo nie znam intencji ustawodawców oczywiście. Spowodowane było to chęcią zniszczenia resztek samodzielności na uczuleni. Poprzednio profesor był kierownikiem katedry. I był kierownikiem dożywotnim. Nie mógł go nikt usunąć. Gdy się przeszło na system powoływania na określony często można było kierować odpowiednimi ludźmi. Ocena, z punktu widzenia organizacyjnego jest bardzo trudna. Kiedyś prof. Szczepański, znany socjolog powiedział, że katedry zostały zlikwidowane bez przeanalizowania ich zalet i wad. I prawdopodobnie kiedyś instytuty takie zlikwidowane również bez przeanalizowania ich zalet i wad. Oczywiście chyba nastąpiło nadmierne rozdrobnienie katedr przed 68 rokiem. Na Wydziale Elektrycznym było około 20 katedr to było rozproszkowanie. A potem potworzono instytuty. 5 Instytutów . W każdej strukturze można odpowiednio ułożyć pracę. Nie ważne, czy będą to katedry czy instytuty . Najgorsze jest to tasowanie, bo to jest jednak na kilka lat ze pracy wytrącenie ze wszelkiej pracy. Wtedy zaczynają się także sprawy personalne i problem możliwości współpracy różnych indywidualności.
R.: A czy nie była to próba zmniejszenia roli Wydziału? Czy wydziały miały przed tą reformą własne fundusze?
W.L: Wydział, a ściślej dziekan nie rozporządzał funduszami. Katedry nie miały też funduszy przydzielanych z góry. Pieniądze te były w gestii centrali, rektoratu. Katedry zgłaszały zapotrzebowania na różne zakupy, na finansowanie różnych przedsięwzięć i te pieniądz dostawały od rektoratu. Natomiast katedry przedtem, podobnie jak instytuty teraz, miały swoje pieniądze z tzw. uprzednio, gospodarstw pomocniczych, czyli prac wykonywanych dla przemysłu. I w ramach tych funduszy mogły prowadzić swoją działalność finansową.
R.: Czy w latach 70-tych, które obecnie tak krytykowane jako nowy okres błędów i wypaczeń, czy były przykłady zmiany stosunków na naszym Wydziale?
W.L. Formalnie trudno mówić o jakiej zmianie, faktycznie znacznie większą rolę odgrywać zaczęły organizacja partyjna i młodzieżowa, tzn. SZSP zaczęło być widoczne ożywienie ich działalności.
R.: Pytanie podsumowywujące nasz wywiad. Czy były jakie szanse, które Wydział zaprzepaścił, czy to w kwestiach dydaktycznych, organizacyjnych lub materialnych?
W.L.: Oczywiście gmach Wydziału. A i takich bardziej koncepcyjnych? Wydział nie wykorzystał możliwości zmiany programu, w sensie uczynienia lat spędzonych przez studentów na Politechnice latami studiów, zamiast latami nauczania. Można było zmniejszyć zarówno liczbę godzin jak i zmienić ustawienie przedmiotów. Programy te musiały być oczywiście zatwierdzane przez ministerstwo, były nawet wzorcowe, tzw. programy ustalone przez Wychowawczy Ministerstwa, ale uczelniany Zespół Dydaktyczno-Wychowawczy Ministerstwa, ale uczelnie, zwłaszcza tak jak PW miały możliwość pewnej swobody. PW oficjalnie uzyskała prawo eksperymentu w tej dziedzinie. Wydział tego nie wykorzystał.
R. Gdy Pan był dziekanem, zapewne miał Pan pewne wizje jak ten Wydział będzie wyglądał. Czy daleko rzeczywistość odbiegła od tej wizji?
W.L. : Jak zawsze rzeczywistość jest daleka od wizji. Mnie marzyło się zawsze, to ciągle powtarzam, studiowanie, a nie nauczanie. Stosunkowo duża swoboda wybierani różnych kierunków studiów, specjalności, specjalizacji. Ponadto, co jest dziwne, nastąpiły ograniczenia w postaci trudności uzyskania zezwolenia na prace pracowników PW w przemyśle. Mnie zawsze wydawało się, że powinna być sprawa postawiona odwrotnie. Przesadnie mówiąc, pracownik Wydziału Elektrycznego powinien się tłumaczyć dlaczego nie pracuje jeszcze w przemyśle, a nie prosić trzech ministrów o zgodę na to, żeby mógł tam pracować. W ten sposób została odcięta kadra uczelniana od tego co się w przemyśle dzieje.
R. To może o to chodziło?
W.L. : Nie umiem tego skomentować. Ale to strasznie zubożyło pracę Wydziału. Nie można opierać tylko na literaturze.
Druga rzecz: fałszywie ustawiony jest proces nadawania stopni i tytułów naukowych. Mianowicie mówienie, że stopnie naukowe doktora i doktora habilitowanego nadaje Rada Wydziału, istotnie stopień naukowy doktora uzyskuje się oczywiście na podstawie uchwały Rady Wydziału w wyniku przewodu przeprowadzonego przed komisją. A potem na Radzie Wydziału jest głosowanie, przy czym głosujący nie wiedzą najczęściej o co chodzi. Karykaturalnie wygląda sprawa uzyskiwania stopnia doktora habilitowanego. Stopień ten nadaje również Rada Wydziału, ale zatwierdza Centralna Komisja Kwalifikacyjna (ciało mianowane) na podstawie oceny wydane przez "kapturowego" (tajnego) referenta. Podobnie wygląda sprawa nadawania tytułów naukowych profesora nadzwyczajnego i zwyczajnego.
R.: Dziękujemy Panu Profesorowi za rozmowę.

Rozmowę prowadzili:
Janusz Dembski i
Witold Grzesik