Inżynier Stanisław Potempski czterokrotnie
pracował jako specjalista za granicami kraju. W
Iraku budował szpitale i biurowce, w
Libii zakładał wodociągi, w Indonezji zatrudniony był przy
konstrukcji samolotów, a w
Afganistanie pracował jak, projektant w Ministerstwie Obrony
Narodowej. - Mój wyjazd do Afganistanu był nietypowy - mówi inż. Potempski -
bo pojechałem samochodem i z Żoną. Normalnie specjaliści lecą samolotem, a
żony sprowadzają po sześciu miesiącach.
Przez trzy lata zatrudniony byłem jako projektant w Departamencie
Konstrukcji afgańskiego Ministerstwa Obrony Narodowej. Pracowała tam
kilkunastoosobowa grupa specjalistów - Polaków. Tworzyliśmy zespół taki, jak
w każdym polskim biurze projektów, tyle ze praca nasza wyglądała zupełnie
inaczej. Byliśmy jednocześnie projektantami, inwestorami i wykonawcami.
Wszystko musieliśmy sami zaprojektować,, wykreślić, zrobić kosztorysy, a
także zatroszczyć się o zakup materiałów potrzebnych do budowy.
Ponieważ pracowaliśmy w Ministerstwie Obrony Narodowej, więc wszystkie prace
budowlane wykonywały kompanie wojska. Rzadko trafiał się żołnierz, który już
kiedyś w budownictwie pracował. Musieliśmy więc posiadać nie tylko
umiejętności teoretyczne, ale i ściśle praktyczne. W moim fachu, jestem
inżynierem elektrykiem - umiejętności monterskie. Wiele czynności
wykonywaliśmy sami, a zawsze demonstrowaliśmy jak to się robi. Gdyby któryś
z nas nie potrafił poradzić sobie z jakimś problemem, natychmiast straciłby
szacunek podwładnych.
Jeden z naszych asystentów zaproponował mi kiedyś przejażdżkę do fabryki
prochu. Nie wiedziałem, ze w Afganistanie produkuje się proch strzelniczy na
skalę przemysłową. Okazało się jednak, że przejażdżka nie była zwykłą
wycieczką krajoznawczą, a fabryka nie była fabryką. Zastaliśmy stare
magazyny z nie wypalonej cegły. Robotnicy wynieśli z nich stare kotły i
rury. Zakłady te król Habibulla dostał w 1912 roku od Wilhelma II. Aparatura
nigdy nie była uruchamiana, ani montowana. Nasi pracodawcy zapragnęli, by
któryś z inżynierów zatrudnionych na kontrakcie umożliwił rozpoczęcie
produkcji. Wybór padł na mnie. Próbowałem tłumaczyć, że nie znam właściwej
technologii itp.
Byłem inżynierem musiałem
znać się na wszystkim.
Jedynie co mi się udało, to wytłumaczyć, że cały sprzęt jest niesprawny.
Rzeczywiście kamionkowe rury były potłuczone, z żaroodpornej cegły pozostały
tylko szczątki
Firma ‚„Grimm”, która wyprodukowała te urządzenia, istnieje w dalszym ciągu,
uradzono więc, by napisać do niej z prośbą o dostawę zdekompletowanego sprzętu.
Jak było do przewidzenia, w firmie „Grimm” przez pięćdziesiąt lat z górą
technologia produkcji również uległa zmianie i zakłady nie były w stanie
dostarczyć nam brakujących części. Wreszcie z bólem serca moi pracodawcy
wyrazili zgodę na wykorzystanie niektórych, nadających się urządzeń, ale już nie
do produkcji prochu.
WIĘZIENIE DLA HIPPISÓW
Budowaliśmy przede wszystkim osiedla mieszkaniowe dla wojska.Według wymogów
islamu każde domostwo musiało stać zupełnie oddzielnie, od świata oddzielał je
mur.
Związek Radziecki wybudował w Kabulu nowoczesne osiedle mieszkaniowe z elementów
wielkopłytowych i choć w tych domach było centralne ogrzewanie
i bieżąca ciepła woda, Afganowie niechętnie tam się wprowadzali. Uważali, że
każdy człowiek powinien mieć swój własny dom. A że dom ten często ulepiony był z
suszonego na słońcu mułu, to już inna sprawa.
Oprócz osiedli mieszkaniowych zespół nasz budował szpital dla wojska, wartownię,
klub oficerski, zakład obróbki marmuru i basen który miał służyć królowi. Potem,
po rewolucji lipcowej w 1973 roku, przeszedł w ręce wojska.,
Wyjechałem z Afganistanu podczas realizowania najbardziej oryginalnego
zamówienia - więzienia dla hippisów.
W kraju tym wolno palić haszysz i dlatego stał się on mekką hippisów z całego
świata. Często pod wpływem narkotyków hippisi popełniali przestępstwa i zamykano
ich w areszcie. Więzienie w Kabulu okazało się wkrótce za ciasne, w dodatku z
ambasad państw zachodnich napływały do rządu afgańskiego skargi na złe warunki,
w jakich przebywali ich obywatele. Budowę nowego więzienia zlecono naszemu
zespołowi. Realizacja tej inwestycji musiała trwać klika lat.
Budowaliśmy albo z normalnych wypalanych cegieł, albo z najprostszych
prefabrykatów, których wytwórnię zaprojektowali również Polacy. Wytwarzano tam
nadproża, belki DMS i inne elementy zbrojenia. Z materiałami budowlanymi dla
wojska nie było więc problemów. Inaczej wygląda budownictwo cywilne.
Ponieważ przemysł budowlany niemal tam nie istnieją więc ludzie bogaci wszystko
sprowadzają z Zachodu, a biedni lepią swoje domostwa z gliny i szlamu.
Na rozpoczęcie każdej naszej budowy przyjeżdżał generał-dyrektor naszego
Departamentu i zarzynał barana, a krew jego spuszczał w miejsce, gdzie miały
stanąć fundamenty. Potem wszystkich obecnych częstował cukierkami. Były to
importowane z Polski toffi kiedy indziej afgański przysmak — morwa w cukrze.
PRZYJĘCIE NA DYWANIE
W Departamencie
Konstrukcji współpracowali z nami oficerowie afgańscy, ż których wielu kończyło
studia w Polsce. Utrzymywaliśmy z nimi serdeczne stosunki Niektórzy przywieźli
ze sobą żony – Polki. Większość tych dziewcząt przed wyjazdem z kraju wprawdzie
orientowała się, że w Afganistanie panuje wielożeństwo, ale nie bardzo zdawała
sobie sprawę, jak to naprawdę wygląda. Jedna z Polek, od niedawna zamieszkała w
Afganistanie, często przychodziła do naszego domu -i wydawała się tym wszystkim,
co zastała w nowym kraju, bardzo wstrząśnięta.
Kiedyś zaproszono nas na
przyjęcie do dwóch braci, z których jeden kończył medycynę w Stanach
Zjednoczonych, a drugi zrobił w Polsce doktorat z inżynierii sanitarnej. Mieli
posiadłość W Dżeltalabadzie, oddalonym 150 km od Kabulu, mieście o tropikalnym
klimacie. Przyjęcie odbywało w ogrodzie na ogromnym, rozścielonym na ziemi,
bardzo kosztownym dywanie. Gospodarzami byli sami mężczyźni. Nawet do stołu
podawał młodszy brat z nabitym pistoletem za pasem. Sprawność pistoletu
demonstrował kilkakrotnie w czasie trwania przyjęcia. Żony gospodarzy ukryte
byty w tylnej części budynku i nie mogliśmy ich widzieć.
Byliśmy również z wizytą
u 38-osobowej rodziny. W domu tym była jedna kuchnia, a posiłki, gotowane przez
służbę, na dźwięk gongu roznoszono do wszystkich pokoi. Po kolacji odbył się
występ artystyczny. Właśnie przyjechała do Afganistanu Polka - żona jednego z
braci. Na jej cześć cała rodzina zorganizowała koncert. Chłopcy grali na
ludowych instrumentach i harmoniach, a każda z młodych kobiet kolejno
improwizowała pieśń, w której wysławiała zalety gościa - nowej żony. Chwalono
urodę naszej rodaczki, cechy charakteru. Deklarowano się z uczuciami dozgonnej
miłości.
Takie wieczory muzyczne odbywały się codziennie, tyle, te zmieniały się
adorowane osoby.
Najpopularniejszym sportem uprawianym w Afganistanie jest buskaszi.
Zawody odbywają się wyłącznie z okazji ważnych świąt, np. Dnia Niepodległości
(27.VI). Biorą w nich wszyscy mężczyźni byle pochodzili z tego samego plemienia.
Zależnie od ilości graczy, boisko ma kilka do kilkunastu kilometrów dlii- gości.
Na jego początku, tuż przed trybuną honorową, kopie się dół, w którym umieszcza
się pozbawioną głowy i wypchaną plaskiem kozią skórę. Gra polega na tym, by kozę
wyciągnąć z dołu, przejechać z nią wokół pala wbitego na drogim końcu boiska i
znów włożyć ją do dołu. Drużyna przeciwnika stara się to uniemożliwić i kozę
odebrać. Do buskaszi używa się specjalnie tresowanych koni Muszą być me
tylko szybkie i wytrzymale, nie na polecenie klękać i pomagać zębami w
podnoszeniu skóry z ziemi W czasie zawodów koza kilkadziesiąt razy przechodzi z
rąk do rąk. Każdy z zawodników trzyma W ręce skórzany pejcz. Służy on nie tylko
do ponaglania konia, ale I obrony przed przeciwnikami. Zawodnicy buskaszi
są zawsze pokaleczeni. Często z gry eliminuje ich złamana noga mi, ręka, ale
traktuje się ich jak narodowych bohaterów.
BOEING 727 I
OSIOŁEK
Afganistan to górzysty pustynny kraj o powierzchni dwukrotnie większej od Polski
i dwukrotnie mniejsze liczbie mieszkańców. Rzadkie zaludnienie spowodowane jest
trudnymi warunkami geograficznymi Prawie polowa kraju — to wysokie góry i
pustynie. Ludność zamieszkuje więc w miastach i częsciowo w oazach na północy
kraju. Kabul jest położony na wysokości 180<) m nad poziomem morza. Na terenie
kraju występuje wiele bogactw ni rolnych, ale eksploatowane są tylko w
niewielkim stopniu. Wydobycie na szerszą skalę uniemożliwiają dzikie niedostępne
góry.
Gospodarka oparta jest głównie na rolnictwie i hodowli. Hodowla, to przede
wszystkim słynne owce karakułowe (eksport ich skór przynosi- rocznie 20 mln
dolarów a rolnictwo — to pszenica, kukurydza, bawełna i owoce, głównie
winogrona. Przed kilku laty Włosi wybudowali wytwórnię win, ale jest to
produkcja na bardzo małą skalę. Natomiast posiadają Afganie wspaniale metody
przechowywania świeżych winogron. Z mokrej gliny robią talerz i od góry oklejają
go takim samym talerzem, tak, że bryła przypomina dysk. W ten sposób świeże
owoce przechowuje się przez pół roku.
W Afganistanie nie ma linii kolejowych. Transport odbywa się za pomocą
ciężarówek. Kilka głównych dróg asfaltowych jest świetnie utrzymanych. To są
arterie życia. Większość towarów przywożona jest drogą morską do Karaczi i
stamtąd samochodami, przez góry do Kabulu. Niezastąpionym środkiem transportu są
w dalszym ciągu osiołki. Oczywiście na ulicach Kabulu nie brakuje najnowszych
modeli samochodów europejskich i amerykańskich. Nie ma kolei, ale Boeingi 727
afgańskich linii lotniczych utrzymują codzienne połączenie z europejskimi
stolicami.
Dopiero teraz zaczyna się wprowadzać nazwy ulic. Europejczycy mają swoje skrytki
pocztowe i tam otrzymują korespondencję. Natomiast Afganie listy do siebie
adresują np. tak: „Dom koło kina o nazwie takiej to a takiej”.
Kiedyś dostałem
zawiadomienie, że na głównej poczcie mam do odebrania przesyłkę z książkami.
Pojechałem, opłaciłem koszty i chciałem paczkę odebrać. Okazało się, że wziąć
jej nie mogę. Musiałem iść jeszcze do urzędu celnego opłacić cło. W towarzystwie
strażnika zwanego nafarem poszedłem do urzędu celnego. Tam pytano mnie co to za
książki. Były to zbiory polskich przyslów i przepowiedni. Ustalono, że cła nie
będę płacił. Myślałem, że jestem wolny. Nic nie pomogło pismo z Ministerstwa
Kultury. Tam niektóre przysłowia tłumaczyłem na angielski. Urzędnicy doszli do
wniosku, że w treści nie ma pornografii ani nic, co godziłoby w interes
afgańskiego państwa i książki zostały zwolnione. W Ministerstwie Kultury
dostałem kolejnego nafara. Poszliśmy razem na policję. Na podstawie dokumentów
poczty, urzędu celnego i Ministerstwa Kultury policja wydała mi zezwolenie na
zabranie paczki. Trwało to wszystko prawie cały dzień.
MIIMLAJA POMOGŁA!
W Kabulu i innych dużych miastach zagraniczni specjaliści zbudowali nowoczesne
szpitale wyposażone w najlepszy sprzęt. Ale równie rozpowszechniona jest
medycyna ludowa. Miałem kiedyś złamaną nogę i przez trzy tygodnie leżałem na
wyciągu. Według naszych metod leczenia powinienem przez szesnaście tygodni nosić
gips. Tam zdjęto mi go po dziesięciu - może, że zażywałem polecone przez
znachorów skamieniałe odchody ptaków nazywane mumlaja, albo mumija. Afganowie
zauważyli, że górskie zwierzęta, gdy mają złamaną kończynę, wygryzają ten
„specyfik” ze skał. Cudowne lekarstwo kupiliśmy na bazarze. Zresztą zanim
zacząłem ten środek zażywać, przezornie spytałem o opinię znajomego lekarza
radzieckiego, który pracował w Kabulu. Powiedział, że jeżeli mam zdrową wątrobę
i serce, to mumiaja nie powinna mi zaszkodzić. I chyba pomogła.
Po raz drugi zetknęliśmy się z medycyną ludową, kiedy żona była chora na
żółtaczkę. Wtedy specjalne leczenie zaproponował jeden z moich asystentów, który
jednocześnie był właścicielem apteki. Tym razem nie proponowano nam żadnych
specyfików, lecz poradzono przyprowadzić mułłę, który odprawieniem modłów miał
sprawić, że żółtaczka „pójdzie precz” i gdyby zaproponowali nam to wcześniej,
chyba przez ciekawość zgodzilibyśmy się, ale ponieważ leczenie dobiegało już
końca i żona była prawie zdrowa, nie chcieliśmy dawać mule satysfakcji, że to
właśnie dzięki jego modłom choroba ustąpiła.
W Afganistanie żywe są przesądy. W kabulskiej rodzinie znajomej Polki jedna z
jej nowych kuzynek miała wyjść za mąż. Okazało się jednak, że na tego samego
oblubieńca liczyła również inna panna i jej rodzina. Rywalka przyszła z ojcem do
domu przyszłych nowożeńców i ostrzegła pannę młodą, że jeżeli nie odstąpią od
zamiaru to zostanie przekleństwo rzucone i oblubieniec rzeczywiście dostał
drgawek, zemdlał, zesztywniał. Trudno powiedzieć czy była to sugestia, czy też
chłopaka ktoś systematycznie podtruwał.
Afganie święcie wierzą we wróżby. Żona moja, oczywiście jak najdalsza od
wszystkich przesądów, z propozycji wróżby skorzystała przez zwykłą kobiecą
ciekawość. Seans odbywał się w domu znajomych Afganów. W największym pokoju na
podłodze rozłożono poduszki i zabrano całą rodzinę. Wróżbita narysował na
papierze dłoń żony, spytał o imię jej i jej ojca. Potem poprosił o miskę z wodą.
Przyjrzał się rysunkowi dłoni, podarł papier na drobne kawałki i wrzucił do
wody. Kłody cała kartka zanurzyła się wróżbita- kilkakrotnie wymówił słowo
Mukiei. Było to przyzwanie ducha. W chwilę potem zaczął opowiadać. Powiedział,
że żona miała dwa poważno wypadki - to była prawda. Potem dodał, że bardzo kocha
dywany - to t była prawda, ale mógł ją odgadnąć obserwując żonę kiedy wchodząc
do pokoju afgańskim zwyczajem zdjęła buty. Potem jeszcze dodał, że wyjeżdżając
do kraju po drugim pobycie w Afganietanie będzie bardzo bogata. Tego jeszcze
nie wiadomo, może sprawdzi się kiedyś w przyszłości.
Notowała:
Danuta Walewska
|