Kształty
nabierają ostrości, Poznaję -twarz, To Michał, już włom, jestem
w swojej koi, Dziwne dźwięki, które wydaje mój kum-pel,
zaczynają układać się w słowa.
- Wstawaj, Mateusz! Słyszysz mnie?! Alarm do żagli! Sztormiak,
szelki i na pokład!
Nie myślę dalej nad tym, co się dzieje, Wyrzucam z siebie
bezdźwięcznie „już, już!" i podnoszę się ze statkowego lóżka -
mojego jedynego prywatnego kącika na Chopinie, Spałem w ubraniu,
więc tylko mechanicznie zakładam buty, narzucam kurtkę od
sztormiaka i chwytam szelki z nr 1,
Wychodzę z „kartonu" na korytarz, potrącam ostrego - mojego
oficera, który pojawia się w drzwiach naprzeciwko, Kieruję się w
stronę dziobu, Mocno buja, słychać stukot walających się po
zlewie nieumytych szklanek i kubków. Przez głowę przelatuje
myśl: „Kuk znowu zrobi aferę na porannej banderze o to, że
wachty po sobie nie sprzątają",
Mijam pentrę, mocno chwytam poręcz przy schodtich prowadzących
na górę, Cały żaglowiec kołysze się rytmicznie - czuję, jak
żołądek podchodzi mi raz po raz do gardła, Szelki, które staram
się za¬łożyć na siebie, wciąż dźwięcznie stukają o ściany,
Otwieram drzwiczki dziobowej zejściówki i w ciągu ułamka sekundy
zostaję od nich odepchnięty na ponad metr, „Nie tylko buja, ale
jeszcze dmucha jak diabli, To dopiero będzie się działo, jak nam
każą wchodzić na górę!",
Wyszedłszy na pokład, orientuję się, że jeszcze trwa noc, a
wszechobecna jasność spowodowana jest przez kilkanaście
halogenów oświetlających maszty w celu umożliwienia pracy na
rejach. Deski po¬kładu spływają słoną wodą, Pala raz po raz
rozbryzguje się o burtę. Deszcz zacina w twarz, „A może to nie
deszcz? Tak, to chyba tylko fala", Wszechob'ecna morska woda
uderza we mnie gradem krepel,
Idę pod grotmaszt - rejon mojej drugiej wachty. już są prawie
wszyscy, Kapitan Ziemowit Barański układa plan działa¬nia,
stojąc na mostku. Chief Wiesi() też na pokładzie - „Czyli
idziemy też na silniku-, Znowu ten silnik! Czy będąc na
prawdziwym żaglowcu, nie można by zapomnieć o sile koni
mechanicz¬nychl".
Wiało naprawdę mocno, ale na masztach nadal dużo „szmat", Stoją
wszysłkie czte¬ry marsle, bram na foku i kilka sztaksli, Na
fokrei widać jakich ludzi klarujących żagiel, „To pewnie trzecia
wachta, która ma -teraz służbę, już jakig czas łamu podjęła
decyzję o zwinięciu foka".
Podchodzę do Agaty, Agi i ()laski, Jeszcze układają sobie
szelki,
No to co? Idziemy na nocny spacerek, dziewczyny? Na górze będzie
lepiej widać gwiazdy,.
ile jestem do koca pewien, czy mnie usłyszały, Wiatr wpycha mi
słowa do gardła.
Czy wiecie może, która jest godzina??? — Aga, jak zwykle
zorientowana;
Za pięć pierwsza'
Czyli położyłem się na niecałą godzinę, Dziwne, że w tak krótkim
czasie wiatr wzmógł się aż tak bardzo,
Z mosłka padają pierwsze komendy; „Przygotować fokbramsel, fok
dolnyl górny marsel oraz grot górny i dolny marsel do
zrzucenia", Chcę wejść na górą, więc 'tylko patrzą błagalnie na
Ostrego, kłóry przy¬zwalająco kiwa głową, Ciągnę za sobą alaskę
i już jestegmy na drablinkach, Za nami widać jeszcze A i
ślązaka,
— Najpierw' na górnego?' — krzyczę, sta¬rając się pokonać wiatr,
Pytania pozo staje bez odpowiedzi, więc dochodzę do wniosku, *A4
musiało zostać potraktowana jako retoryczne, Prmz me fon słychać
komendy na dziób; „Pokbramsel dór Reszta wachty na dole, z
pomocą grupki osób z Trzecim, dzierży w pogotowiu szoty, gejtawy
i gordingi, gotowa na komendę wybierać i luzować liny przy
zrzucaniu żagla. Gdy jesteśmy na marsrei, zauważa-my z Olaską,
że na fokmaszcie pierwsza wachta już przymocowuje bramsla do
rei. Pada hasło: „Grot górny marsel dół". Wchodzimy na wysokość
górnej marsrei. Słychać pisk bloków i hałas wybieranych lin.
Żagiel z wielką silą zaczyna się rzucać i szarpać, pochłaniając
kolejne podmuchy wiatru. Już;płótno jest podciągnięte pod reję.
Teraz nasza kolej.
Przechodzimy z masztu na poprzeczne drzewce, wpinając się
szelkami w lifelinę. Ja i Aga kierujemy się w stronę noków rei,
prowizorycznie przymocowując marsla sejzingami. Przez głowę
przelatuje myśl: „Cholera, ręce mi drętwieją, jest chyba
zimniej, niż mi się wydawało... Poza tym mogłem założyć te
wodoodporne spodnie!". Przez szczekaczkę słychać kolejne
komen¬dy Kapitana. „Fok górny marsel i fok dolny
marsel dół". Po kilku minutach nasz żagiel jest sklarowany — na
morsko — brzydko
i nieelegancko, ale w takich momentach nie ma czasu na ładne
układanie płótna
na rei. Słychać głos Kapitana: „Grot dolny t marsel dół". Do
moich uszu doszła odpo-wiedź Ostrego: „jest grot dolny marsel
dół". I Schodzimy o piętro niżej i znowu to samo. Jaz Agą na
noki, a Ślęzak z Olaską układają ( marsla przy maszcie. Po
kolejnych kilku minutach praca skończona. Wichura się —wzmaga.
„Boże, ciekawe, ile jest w skali Beauforta? 8°? W każdym razie
na pewno sztorm". Olaska uśmiecha się do mnie radośnie, choć
widać, że się zmęczyła. Ale przecież właśnie o to chodzi.
Zmęczenie, zdrowe zmęczenie daje nieopisaną ra-dość.
Razem z resztą swojej wachty jesteśmy już na dole. Oficer chwali
nas za sprawną i dobrą robotę. Na foku jeszcze się grzebią z
marslami. Czekamy na dalsze dyspo¬zycje. Pomimo dużej ilości
adrenaliny, którą wygenerował mój organizm, jestem śpiący.
Przypominam sobie o klasówce z matematyki, która czeka mnie
jutro rano... Niedobrze, jeszcze się wszystkiego nie na-uczyłem.
Kapitan Barański podaje kolejną komendę: „Przygotować się do
brasowania foka i grota naokoło!". Będziemy obracać reję
względem wiatru. Przypomina mi się, że trzeba to robić nawet
wtedy, gdy nie ma postawionych żagli. Chodzi o to, żeby drzewce
dawały mniejszy opór. Zrzucamy żółte liny — brasy rei na foku. I
wachta już zakończyła pracę i schodzi na pokład. „Fok i
grotmaszt naokoło" — pada hasło z głośników. Lewe wybieramy,
prawe luzujemy. Kilkadziesiąt bloków skrzeczy niemiłosiernie.
„Trzeba będzie powiedzieć
o tym Kasie — bosmanowi, trzeba je naoliwić". Na pokładzie
kłębią się liny. Dłonie coraz bardziej bolą. Pomimo tego że
„Szkoła pod Żaglami" trwa już ponad miesiąc, przez cały czas
grube trójsplotki ranią ręce przy wybieraniu.
Po wyrównaniu i sklarowaniu brasów mamy chwilę na oddech. Przez
cały czas nie wiadomo, czy Kapitan „jeszcze czegoś nie wymyśli".
Gdy już tracimy nadzieję, gasną halogeny. Ogarnia nas
nieprzenik-niona ciemność. Lekko tli się tylko światło w
nawigacyjnej oraz lampy pozycyjne. Ostry rzuca rozstrzygajce
zdanie:
— Czekacie na zbawienie, czy co? Wracać do koi. O 0700 pobudka,
a potem lekcje! Trzeba się wyspać.
Nie zauważam, kiedy znajduję się
u siebie w pościeli. Jestem przemarznię-ty, ale szczęśliwy.
Tylko ta klasówka z matematyki wcale mi się nie podoba. Myślę
jeszcze chwilę o alarmie. Gdy mijałem' pentrę, Dagny rozmawiała
z Elą
o sile wiatru. „III Oficer powiedział mi, że w szkwałach wieje
10°B". „A jednak!" — mówię do siebie. Powoli tracę kontakt z
rzeczywistością. Ledwo widoczne na suficie zdjęcia moich
bliskich rozmazują się. Zasypiam...
|