|
|
|
|
|
Opowiadanie to
zostało już wcześniej opublikowane w portalu Ręka Dzieło
Poczytaj również inne pasjonujące
opowiadania. |
|
|
|
Zaczął się komfortowo na pokładzie super
nowoczesnego Airbusa linii Emirates. Kiedy wyładowaliśmy w Mumbaju mój
entuzjazm do dobrze zapowiadającej się podroży spowodował, że zamiast,
jak pierwotnie planowałem zostać kilka dni w mieście, postanowiłem od
razu lecieć na Goa.
Mumbaj, przez okna samolotu nie wyglądał ani trochę zachęcająco. Z góry
widziałem połacie przylegających do siebie slumsów i lepianek, pokrytych
falista blacha czy eternitem, takich jak te w New Delhi, w pobliżu,
których kiedyś obrzucono mnie kamieniami. Nie chciałem, więc zagłębiać
się w miasto. Czułem, że ono nie będzie mi przychylne, a ja, będę musiał
dużo wydać na taksówki i hotele.
Kupiłem więc bilet na Goa, żeby znaleźć się tam jak najszybciej.
Poprzedniej nocy w ogóle nie spałem i ze zmęczenia nie myślałem już
całkiem rozsądnie i zamiast zapłacić za bilet kartą, pozbyłem się
większej części mojej gotówki. Chciałem jednak mieć solidną ilość rupii
po wylądowaniu i zacząłem szukać automatu ATM.
Kilkakrotne próby podęcia gotówki spełzły na niczym. Żadna z maszyn ATM
nie chciała mi wypłacić pieniędzy. Ale w Polsce też nie z każdego
automatu udawało mi się wyjąć kasę. Trochę dziwne, że nie udało się to w
tak wielkiej metropolii jak Mumbai, ale wtedy jeszcze się tym nie
przejmowałem..
Kiedy wyładowaliśmy na Goa, sprawa okazała jeszcze trudniejsza. Co
prawda szybko udało mi się odebrać walizkę, ale zmęczenie, upal,
chaotyczna kolejka do medical i imigration officers, dziki tłum
hustlerow taksówkowych coraz bardziej redukowały mój optymizm. A kiedy
pytałem gdzie jest automat ATM na lotnisku, podawano mi sprzeczne
informacje, a w końcu nie było go wcale. Każdy z kierowców niemal
nachalnie chciał mnie wieźć przynajmniej 20 km. Chaos upał dokoła były
nie do wytrzymania. W końcu udało mi się wytłumaczyć jednemu z driverów,
że jeżeli nie uda mi się podjąć gotówki, nie będę miał już za co jechać
dalej.
Kierowca zawiózł o kilku ATM-ów na głównej ulicy, ale żaden nie wypłacił
mi kasy. Mocno już zaniepokojony, kazałem się wieźć do biura Western
Union. Jednocześnie smsowałem do kolegów aby któryś szybko przysłał mi
jakieś pieniądze. Niestety, koledzy do których się zgłosiłem o pomoc,
widzieli tylko zabawną stronę mojej sytuacji. Odpowiadali żarcikami
typu: po co się tak spieszysz, masz całe dwa miesiące, na pewno coś
wymyślisz. Zupełnie nie doceniając powagi mojego położenia. Na szczęście
brat stanął na wysokości zadania i obiecał wysłać mi pieniądze, ale
dopiero za kilka godzin, gdyż właśnie był w podróży służbowej.
Do biura Western Union, gdzie chciałem spytać co jest potrzebne aby
odebrać wysłane pieniądze wszedłem już rozjuszony. Zmagałem się z
otwarciem szczelnych drzwi ciągnąc za sobą walizkę. Z plecaczkiem na
plecach i netebookiem w ręku spowodowałem niezłe zamieszanie. Tymczasem
kierowca naciskał aby go zwolnić, po czym jeszcze uparł się, żeby dać mi
swój numer telefonu. Oczywiście nie miał pisaka, ani nawet kawałka
papieru. Sięgając po długopis odstawiłem gdzieś netbooka tracąc go na
chwilę z oczu. Kiedy wreszcie driver odjechał, już nie widziałem mojego
netbooka. A w kieszonce jego futerału był mój paszport i karta
kredytowa! Jedyne, co mi przyszło do głowy, to że zostawiłem to na
fotelu taksówki. |
|
Rany Boskie! Już pierwszego dnia podróży
zostałem bez pieniędzy, straciłem paszport i kartę kredytową, a przed
oczami stanęła mi wizja wyrabiania nowego dokumentu w odległej o ponad
tysiąc kilometrów ambasadzie. No to niezły gips pomyślałem. Nie tak
wyobrażałem sobie moje wakacje na Goa. Ciekawe, czy ktoś mógłby poczuć
się dobrze w tej sytuacji? Westchnąłem tylko w kierunku kobiety z
Western Union:
- O God! Now I have lost everything! My passport, my laptop and my
credit card! A chwilę przedtem dowiedziałem się , że bo bez paszportu
nie będę mógł odebrać pieniędzy...
Moja sytuacja przedstawiała się żałośnie, co oprócz zdziwienia,
wyczytałem w oczach kobiety z Western Union. Zawstydzony chwyciłem
walizkę i wyszedłem z biura. Ogłupiały i ociekający potem ruszyłem w
kierunku Municipal Park, aby na ławeczce, wśród palm i drzew zebrać
myśli, ochłonąć i przebrać się w coś przewiewniejszego. Przez chwilę
starałem się otworzyć walizkę, ale kluczyki nie pasowały do zamków.
Okazało się, że to nie była moja walizka!!!!
Początkowo chciałem iść na policje, aby oddać walizkę i zgłosić utratę
paszportu, ale doszedłem do wniosku, że w tym biurokratycznie
skomplikowanym kraju, mogą mnie jeszcze zamknąć, choćby na wszelki
wypadek. Zrezygnowany zacząłem iść bezwiednie w stronę lotniska,
szukając po drodze hotelu. Szedłem wśród tłumu przechodniów,
przeraźliwie głośno trąbiących samochodów, riksz, krów i psów włóczących
się po ulicy i skuterów, przeciskających się miedzy nimi jak stada much.
Wtem, podjechało do mnie dwóch hindusów na skuterku. Nie miałem pojęcia
kim są, ale oni patrzyli na mnie tak, jakby mnie znali. Zadowoleni
uśmiechali się szeroko. Co jest? -pomyślałem w złości, bo wyglądali
jakby mieli do mnie jakiś interes.
Po kilku słowach powitania, jeden z nich wręczył mi futeralik w którym
był notebook, paszport i karta kredytowa. To wydało mi się jeszcze
bardziej nierealne, niż sam fakt, że mogłem to wszystko tak łatwo
zgubić!
A jednak to nie był sen. Po moim wyjściu z biura Western Union,
urzędnicy zauważyli mój notebook leżący za niewielkim przepierzeniem
oddzielającym od siebie sąsiadujące biurka. Ścianka skutecznie
zasłaniała oparty o nią laptopik i nikt go nie widział, kiedy go
szukaliśmy. Dopiero, kiedy po moim wyjściu, wszyscy wrócili do swoich
biurek, ktoś spostrzegł leżący za przepierzeniem futeralik. Wtedy dwóch
kolesi wsiadło na skuterek i ruszyło na miasto chcąc mnie odnaleźć i
oddać mi zgubę. |
|
A więc sprawa paszportu rozwiązała się
sama. Teraz pozostawało mi tylko zwrócić cudzą walizkę i odnaleźć moją.
Miejscowym zwyczajem zatrzymałem pierwszy lepszy skuterek i pojechałem z
walizką na lotnisko. Początkowo policjant nie chciał mnie wpuścić do
budynku dworca. Domagał się boarding card, którą, doleciawszy
wyrzuciłem. W końcu udało mi się przywołać pracowniczkę linii
lotniczych. Ucieszyła się widząc srebrną walizkę, której już szukali.
Zabrała ją i poszła po moją, ale długo nie wracała.
W końcu pokazała się ciągnąc za sobą niewielką czarną walizeczkę,
zupełnie niepodobną do większej i srebrnej walizki, którą ściągnąłem z
konwertora.
- Jak mogłeś pomylić te walizki? Spytała z niedowierzaniem. Mi też to
wydało się dosyć dziwne, ale przypomniałem sobie, że tą czarną kupiłem
zaledwie kilka godzin przed odlotem, gdyż moja srebrna z którą ostatnio
podróżowałem, była nieco za duża na wyjazd do tropików. A tą nową,
czarną widziałem tylko krótko przed odlotem. Potem, w czasie 30
godzinnej podróży bez snu zapomniałem, że mam właśnie taką.
Był jeszcze niewielki problem z odbiorem walizki, bo nie miałem już
biletu ani karty pokładowej, ale dziewczynę zadowoliło, że do czarnej
pasowały moje kluczyki. I znów, skuterkiem wróciłem do miasta sądząc, że
znajdę tam jakiś niedrogi hotel, ale za nawet najbardziej zapchloną
dziurę chcieli więcej niż miałem przy sobie.
Powoli robiło się ciemno. Pomyślałem, że może uda mi się dojść na jakąś
plażę i tam spróbuję się przespać. Nie miałem jednak pojęcia, w którym
kierunku się udać i włóczyłem się bezładnie po ulicach starając się
ochłonąć i zastanawiając się jak mógłbym zabezpieczyć swoje rzeczy
gdybym zasnął. |
|
Nagle usłyszałem pytający głos
przechodzącej obok kobiety:
- What is your problem? What are you looking for?
Obok mnie szła czterdziesto letnia kobieta o Chińsko-Mongolskich rysach.
Mówiła łamaną angielszczyzną z dziwnym akcentem. Stanąłem zaskoczony.
Obok niej szedł jeszcze młody chłopak, który przyglądał mi się ciekawie.
- Czego szukasz? Czy coś ci się stało? Spytała jeszcze raz idąc dalej.
Nagle, w pewien sposób sytuacja wydała mi się zabawna.
- Sam nie wiem. Odpowiedziałem.
Popatrzyła na mnie zdziwiona, więc wyjaśniłem.
- Moja karta kredytowa nie działa i nie mam już na hotel. Mój brat
wysłał mi pieniądze, ale biuro Western Western Union jest już zamknięte
i dopiero jutro będę mógł je odebrać. A teraz idę i myślę, co dalej
robić.
Popatrzyła na mnie z przejęciem i powiedziała:
- Słuchaj, ja mam pokój. Mieszkam tu niedaleko z bratem i jak chcesz
możesz tam przenocować.
Myślałem, że ma pokój do wynajęcia, więc spytałem - ile?
Nie, nie musisz mi płacić. Ja nie jestem hinduską. Jestem z
przesiedleńcem z Tybetu. My jesteśmy inni. Widzę, że masz problem i chcę
ci pomóc, mówiła idąc dalej.
Przez chwilę sytuacja wydała mi się podejrzana. Nigdy bym się nie
spodziewał, że w tym niezwykle ubogim kraju przypadkowo spotkana na
ulicy kobieta zaproponuje nocleg nieznanemu męższczyźnie,
nawet nie chcąc za to pieniędzy.
- Wracam z pracy. Mam sklep, tu niedaleko, mój dom też niedaleko. Jak
chcesz to możesz tam spać, ale
nie musisz mi płacić.
Byłem już tak wykończony, że było mi wszystko jedno. Mozolnie ruszyłem
za nią, a ona widząc
moje zmęczenie chciała nawet pomóc mi ciągnąć za sobą walizeczkę.
Nie mając innego pomysłu, ruszyłem za nią. Kobieta mówiła nieskładnie o
wierzeniach Tybetańczyków, o Dalaj Lamnie i była bardzo zdziwiona, że
wiem o czym ona mówi.
Szliśmy dalej ulicą jeszcze kilka minut, po czym pożegnawszy młodego
chłopaka, skręciła w nieoświetloną ścieżkę między krzewami. Cały czas
mówiła coś do mnie, ale zmęczenie i niedokładność języka którym się
posługiwała nie pozwalały mi wiele zrozumieć. Poza tym zastanawiałem się
dokąd ona mnie prowadzi. Minęliśmy kilka niewielkich parterowych domów
pomiędzy udekorowanymi lampionami drzewami. Mieszkańcy domów przyglądali
się mi ciekawie. Kobieta wyjaśniła, że właśnie rozpoczęły się hinduskie
święta, a po jutrze, wszyscy obchodzić będą Dzień Zmarłych.
W końcu, ze skąpo oświetlonej drogi skręciliśmy w wązki i ciemny zaułek.
- Ja tu mieszkam powiedziała kobieta otwierając kłódkę blokującą skobel
do drzwi. Weszliśmy do ciemnej izby, w której oprócz telewizora nie było
mebli. Tylko metalowa skrzynia na której leżały koce i cienki materacyk.
Pod drugą ścianą stało stare, zniszczone, metalowe łóżko. Podłoga była z
betonu, a w izbie nie było nawet okna. Ściany pomalowane na nieokreślony
kolor w brudnej tonacji, a w rogach pajęczyny.
Za pokojem było pomieszczenie kuchenne z niewielką dwupalnikową maszynką
a za nim „łazienką” z dziurą w podłodze służącą jako ustęp. Stała tam
też wielka plastykowa beczka na wodę, wiadro i dzbanuszek do podmywania.
W kategoriach europejskich był to slums, ale i tak byłem wdzięczny
kobiecie, że wybawiła mnie z kłopotu. Kobieta, gestem namawiającym abym
się rozgościł wskazała mi łóżko i zaczęła krzątać się po kuchni. Nagle
drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł może 30 letni człowiek, spojrzał
na mnie zdziwiony i odezwał się do kobiety tonem, który zabrzmiał jak
pretensja, czy wymówka. Kobieta również odpowiedziała nieco podniesionym
głosem, po czym chłopak włączył telewizor i zajął się oglądaniem meczu
cricketa.
- To mój brat – powiedziała kobieta.
- Hello brother, powiedziałem aprobująco podając mu rękę.
Odpowiedział uściskiem dłoni, po czym powrócił do oglądania transmisji z
meczu.
Kobieta spytała, czy jestem głodny, dodając, że zaraz przygotuje
posiłek. Zaproponowałem, żeby pójść do restauracji. Chciałem się
zrewanżować, a poza tym nie miałem ochoty próbować jej kuchni, ani
siedzieć w pokoju z jej bratem, który nie mówił po angielsku i oglądać
cricketa. |
|
Po chwili namów przystała
na moją propozycję. Wyszliśmy do lokalnej kuchni ”take away”, która
składała się z dużej lady i paleniska, gdzie na rozgrzanym wózku kucharz
przyrządził „fried rice doha style”. Upał już zelżał i zrobił się
przyjemny wieczór. Zjedliśmy więc na zewnątrz, szczególnie, że chciałem
opóźnić moment powrotu do izby. W końcu jednak przyszedł czas, że
trzeba było wrócić gdyż Pema musiała nakarmić brata. Kiedy wróciliśmy,
brat był niezadowolony, bo strasznie długo czekał na jedzenie. Czułem
się dość niezręcznie w całej tej sytuacji. Ale przecież musiałem gdzieś
spać, a Pema zaryglowała już drzwi. Później próbowałem rozmawiałem
jeszcze trochę z Pemą, aż w końcu zacząłem przysypiać.
I tak właściwie skończył się mój pierwszy dzień w Indiach, obfitujący w
dość niecodzienne zdarzenia.
Jeszcze kilka godzin później załamało się pode mną stare łóżko, na
którym zwykle sypiał brat Pemy i kontynuowaliśmy noc śpiąc obok siebie
na podłodze.
Następny dzień zaczął się wcześnie, ale to będzie już tematem kolejnego
opowiadania. |
|