Materiały odzyskane -  Fonosfera nr 8/2000

Epitafium dla Akwarium

Pawilon Emilia 1973
1973
Pawilon Emilia 1993
1993

Wkrótce, z centrum Warszawy zniknie niewielki, piętrowy, szklany pawilonik znajdujący się przy ulicy Emilii Plater 49. Nie jest piękny, ani wartościowy pod względem architektonicznym, ale z pewnością jest niezwykle drogi wielu miłośnikom jazzu. Miejsce na którym stoi, było już od dawna naznaczone jazzem. Kiedyś w stającym na tym miejscu ciemno-zielonym drewnianym baraku odziedziczonym po stołówce dla budowniczych Pałacu Kultury i Nauki im. Józefa Stalina miał swoją siedzibę Klub Studentów Politechniki "Stodoła" i tam odbyły się trzy pierwsze Międzynarodowe Festiwale Jazz Jambore (1958­1980). Dziś mieści się tam istniejący od 23 lat słynny warszawski klub jazzowy Akwarium. Miał swoje wzloty i upadki, ale tym co liczyło się najbardziej, był sam fakt istnienia klubu jeszcze w komunistycznej rzeczywistości. Zwykle grali tam krajowi jazzmani, ale pamięłam takie wieczory, kiedy na scenie dżemowali muzycy z grupy Milesa Davisia, a inny amerykański muzyk, który nagle wszedł do Akwarium skwitował to pół żartem pół serio: "...więc to tak wygląda niedzielny wieczór w Warszawie?" Albo nieco wcześniej, jeszcze w stanie wojennym, mnóstwo uśmiechniętych, młodych ludzi, w oparach trawy, tańczy przy muzyce Bobba Marleya... Inna sytuacja, kiedy znana jeszcze wtedy wokalistka napiera pełną piersią na mającego inne plany Jacka De Johnette'a, czy widok Bobbiego Mac Ferrina, niemal przyciśniętego do ściany przez Jaskółę (znana postać często odwiedzająca Akwarium) popisującego się swoimi wątpliwymi możliwościami wokalnymi. Tego wieczora zakochałem się w równie pięknej jak Sade czarnoskórej dziewczynie, która siedziała przy stole z amerykańskimi muzykami przybyłymi na JJ 85. Olśniony jej urodą zacząłem opowiadać po angielsku historię o "porwaniu" Mac Ferrina z Graz w Austrii, skąd kilka godzin wcześniej przylecieliśmy awionetką na koncert do Kongresowej. A ona, po kilku minutach spojrzała na mnie swoimi mądrymi pięknymi oczami i powiedziała: "do mnie możesz mówić po polsku..."

Otwarcie

Kiedy otwierano Akwarium w kwietniu 1977 roku byłem młodym pracownikiem Agencji Koncertowej Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego. Chłonąłem wtedy wszystkie wiadomości z jazzowej areny z gorliwością neofity. Tak się złożyło, że przyjaźniłem się z czołowymi krajowymi muzykami i zapartym tchem słuchałem ich opowieści o życiu muzycznym w klubach jazzowych jazzowych na zachodzie i marzyłem aby tak mogło być i u nas. Lata siedemdziesiąte były dobrym okresem dla polskiego jazzu. Prężnie działała Agencja Koncertowa, organizowano wiele tras, festiwali i koncertów. Krajowe zespoły zaczynały jeździć na zachód i pojawiała się nadzieja, że wcale nie musimy być gorsi. Środowisko jazzowe było na tyle liczne, że muzykom i działaczom zaczął

marzyć się klub jazzowy. W końcu, po wielu trudach Agencja Koncertowa PSJ otrzymała stosowną lokalizację. Pamiętam, jakie emocje towarzyszyły nam na kilka dni przed otwarciem. Sam fakt powstania klubu jazzowego wydawał się czymś prawie nierealnym. Wyrywaliśmy się z biura, aby popatrzeć jak przebiegają prace wykończeniowe. Obecny prezes PSJ Krzysztof Sadowski twierdzi nawet, że sam wiadrami wynosił z Akwarium gruz i nieczystości pozostałe po odwiedzanej głównie przez taksówkarzy i maneli kawiarni Barbara. Ówczesny dyrektor Agencj Koncertowej PSJ Stanisław Cejrowski który pozyskał od władz miasta obecny pawilonik wspomina: "...Ministerstwo Kultury i Sztuki najpierw obiecało mi pomieszczenia w podziemiach "Juniora" tam gdzie jest teraz teatr "Mały". Gdyby w tym miejscu powstał jazz klub, to byłby jak słynny "Runie Scott" w Londynie. Ale przegłosowano naszą propozycję i tą lokalizację otrzymał Hanuszkiewicz na swoją drugą scenę. A kiedy likwidowano WSS-y, zwolnił się lokal przy Emilii Plater i trzeba było brać co dawali. Należało też spieszyć się z remontem, aby ktoś bardziej wpływowy po linii partyjnej nie odebrał nam pomieszczenia..." W kwietniu 1977 nadszedł dzień otwarcia. Aby nie przecinać wstęgi, co wtedy było ogólnie przyjętym zwyczajem, zasłużeni dla powstania klubu przepiłowali drewnianą belkę piłą typu "moja-twoja" (którą do dziś przechowuje St. Cejrowski). Być może ten niecodzienny sposób otwarcia nieświadomie rzucił na Akwarium fatum przyszłego konfliktu, ale na razie klub zaczął funkcjonować. Wchodzących gości witała chyba jedna z pierwszych w Polsce "szwedzka tapeta" z widokiem palmy na tle piaszczystej laguny i błękitnego oceanu. Pierwszego wieczoru zagrała zasłużona, tak wtedy jak i dziś formacja Jana Ptaszyna Wróblewskiego. "Ceny biletów ustawione były dla mało zarabiających. To był dobry okres dla jazzu i trzeba go było dalej promować", wspomina Stanisław Cejrowski. "Wprowadziliśmy nawet telewizję przemysłową, tak aby siedzący na dole mogli widzieć co się dzieje na scenie. Na tamte czasy była to zupełna nowość". Klub miał dwie sale, górną i dolną i całkiem przyzwoity wystrój a bary również były dobrze zaopatrzone. Na górze odbywały się koncerty i ogromne szyby, które stanowiły ściany trzeba było zasłonić płytami z dykty, aby wytłumić dźwięki wydobywające się na zewnątrz. Do Akwarium schodzili się znani krajowi muzycy, nawet z żonami, próbując stworzyć prawdziwą jazzową atmosferę. Ale po krótkim czasie euforii zaczęły pojawiać się głosy krytyki: "z tego Akwarium robi się knajpa" mówili już kilka miesięcy po otwarciu Tomasz Stańko i Tomasz Szukalski.

Stan faktyczny

"Akwarium nigdy nie było moim ulubionym klubem, wspomina Tomasz Tłuczkiewicz. Nigdy nie sądziłem, że specjalnie dobrze się tam dzieje, do tego stopnia, że nawet skłonny byłem przypuszczać, że stoi na jakiejś żyle wodnej, bo o Akwarium, na bieżąco zawsze było więcej pretensji niż powodów do durny. Choć może jestem niesprawiedliwy, bo pewnie życie bez Akwarium wyglądałoby zupełnie inaczej. Pamiętam, że kiedy powstawało, to był zupełny ewenement. Wtedy wszystkie lokale typu knajpy miały dość wspólny i zniechęcający "sznyt". Były też kluby studenckie, o trochę amatorskich rozwiązaniach typu harcerskiego i poza tym nie było niczego innego. Na tle tego pejzażu Akwarium było wyjątkiem i to się czuło. To miało znaczenie dla publiczności i dla muzyk, którzy regularnie grali na scenie. W Akwarium, od samego początku trzeba było dokładać do wynagrodzenia artystów, bo wpływy od biletów w ogóle się nie liczyły. Tym niemniej Akwarium przynosił dochód jako lokal gastronomiczny ajentowi albo ajentce, którzy na ogół nie mieli nic wspólnego ze sztuką jazzową. Na początku zwykle udawali jazz-fanów, ale potem prędko się okazywało, że woleliby, aby nikt nie grał. Rzeczywiście, pamiętam, że w pierwszych tygodniach istnienia Akwarium, barmani i kelnerki, łypiąc złowrogo na muzyków, wciskali głowy w ramiona, aby odgrodzić się od jazzowych dźwięków dobiegających ze sceny. Po pewnym czasie wyluzowali się nieco, ale i tak nie stali się fanami jazzu. Ale w Akwarium spotykało się całe środowisko jazzowe ówczesnej Polski, a w ciągu dnia z głośników zawsze sączyła się muzyka. Za czasów Stowarzyszenia nie było polityki dyskryminacji i raczej wszyscy artyści PSJ-tu grywali na scenie Akwarium, czego nie można powiedzieć o Akwarium Adamiaka, który - zresztą z powodzeniem - prowadzi restrykcje wobec sceny i publiczności, nie wpuszczając pewnych znanych osobistości ze środowiska jazzowegi - mówi Tomasz Tłuczkiewicz.

Epitafium dla Akwarium

Stan Wojenny

I tak Akwarium trwało aż do stanu wojennego, pozwalając czasem spędzić niezapomniane wieczory, czy służąc jako miejsce do załatwienia interesów lub niezobowiązujących spotkań w ciągu dnia. W Akwarium był też nieoceniony pokoik nr 100 (?), w którym powracający z tras i wyjazdów muzycy mogli składować swoje instrumenty, aby nie jeździć z nimi po mieście w nocy. Po zawieszeniu stanu wojennego nastał dobr: czas dla Akwarium, choć może odeszło ono nieco od stricte jazzowej formuły. Stało się tak za sprawą Kamila Sipowicza i Witka Popicia, których do Akwarium wprowadził ówczesny prezes PSJ, dr Tomasz Tłuczkiewicz. To był trochę rzut na taśmę, bo właściwie nie wiadomo było, co 'z Akwarium zrobić. T45/dawało mi się, że Kamil z Popielem dadzą sobie świetnie radę - wspomina TT. Byli bardzo zapaleni do tego pomysłu i bardzo tego, chcieli. Ale, niestety, i w tej kwestii dał o sobie znać nie roztrzygnięty do czasów Adamiaka konflikt pomiędzy interesami baru i sceny. Był 83 rok i jeszcze obowiązywała godzina policyjna - mówi Kamil Sipowicz. Miałem pomysł, żeby to był klub nie tylko jazzowy. Owszem jazz był pewnym "wentylem", ale uważałem, że skoro w Polsce już zaczynała się fascynacja muzyką reggae, a i punk zyskał sobie wielu zwolenników, to ten klub też powinien się o to ocierać. Bardzo się w to zaangażowałem osobiście, choć nie wiedziałem na jaką min się ładuję. Nie robiło się tego dla pieniędzy, bo wynagrodzenie było prawie żadne, a trzeba też było organizować obowiązkowe, codzienne koncerty jazzowe i malować plakaty. Nasza działalność koncentrowała się głównie w sali na dole Przyniosłem mój sprzęt do grania muzyki i obrazy. Wraz z Witkiem Popielem stworzyliśmy własną scenografię i atmosferę. Inny kolega, malarz Turalski, wykonał formy przestrzenne, pokryte niezwykłymi malowidłami, które stoją w Akwarium do dziś. Robiliśmy wystawy obrazów pokazy wideo na jakimś protoplaście dużych ekranów i performance. Był nawet odczyt no śmierci Coltrane'a. Ciągnęło mnie w kierunku awangardy Występowali Helmut Nadolski (plonący kontrabas), Władek Jagiełło (niezwykły perkusista, rysujący podczas koncertów), Andrzej Przybielski (znakomity trębacz - Kiedyś był konceptualny koncert jazzowy, podczas którego muzycy podawała sobie jakieś karty i znaki, a na sa przez dwie godziny siedziała jak wryta wycieczka z ZSSR i nikt kompletnie nie wiedział, o co chodzi. Zacząłem zapraszać osobistości ze świata rocka i reggae przychodzili ludzie z najróżniejszych środowisk mnóstwo młodych i pięknych dziewcząt -dużo było miłości... Zrobiło się wyjątkowo fajne miejsce. Ale jak to z fajnymi miejscami komunie bywało, przetrwało chyba tylko rok. Były kłopoty z policją i ajentem. Nie podobało mu się, że przychodziło dużo młodych ludzi, że palili trawę i leciało reggae. Ajent nie rozumiał, że dzięki temu zawsze było fuli ludzi, w dzień i w nocy To był człowiek z innego świata. Ale ogólnie dobrze czułem się w Akwarium.

W stanie wojennym bardzo dużo ludzi byk w depresji i taki klub był dla nich czymś bardzo ważnym. Taka wolna wyspa czy oaza.. Wtedy w Warszawie nie było żadnego inne podobnego miejsca. Ale kłopoty miałem też z jazzowym establishmentem. Oni mieli tu swój, dosyć martwy klubik a ja puszczałem muzykę reggae, rockową i etniczną, i ludzie bawili. Popierali mnie tylko Tomek Stańko i Tomek Tłuczkiewicz. A z dykteryjek pamiętam taki moment, kiedy z głośników leciał Coltrane, a żona naszego słynnego saksofonisty pyta: "...co to za okropna muzy leci w klubie?" - a on na to — "cicho bo to Coltrane..." A m końcu ktoś w Akwarium wybił szybę, zrobiła się z tego wielka afera ktoś podłożył mi świnię i wszystko się skończyło.

Epitafium dla Akwarium

Era Mariusza Adamiaka

Potem znów zmieniało się kilku szefów i ajentów - wspomina TT. Było wiele pomysłów, ale rezultat zawsze był umiarkowany. W końcu, w wyniku demokratycznego konkursu na kierownika Akwarium, wybrany został Mariusz Adamiak, który jako pierwszy poradził sobie konfliktem pomiędzy interesami baru i sceny. Być może zaważyło to, że jako specjalista od zdjęć lotniczych i satelitarnych w hydrologii potrafił poskromić żyłę wodną, o której wcześniej wspomniał T. Tluczkiewicz. Jeszcze zanim skończyłem studia, kręciłem się, wokół Akwarium, chcąc przeniknąć do klubu zawodowo - wspomina wywodzący się kręgu fanów jazzu Mariusz Adamiak, który w grudniu 1987 roku został dyrektorem administracyjnym klubu. W Akwarium był pełen uwiąd i nikt nie miał koncepcji co robić dalej. Od razu zaczęła się walka. Akwarium działało raczej jako klub dla "kombatantów jaziu", niż dla młodych muzyków. A przecież w jazzie pojawiły się nowe trendy i uważałem, że tę nową muzykę trzeba promować. Finanse były tak dramatyczne, że zdecydowałem się na przejęcie gastronomii. Wywalczyłem, że pieniądze z baru będą użyte na działalność artystyczną. Ale program układany był pod kątem tego, kto jest bardziej zasłużony dla jazzu w PSI-cie. Zacząłem obalać len stan, ale szybko zorientowałem się, że to jest niemożliwy. Akwarium było wtedy w bardzo złym stanie i w końcu zostało zamknięte przez strażaków, a że nadeszły takie czasy że można było już indywidualnie składać podania o wynajem lokalu, zdecydowałem się wystąpić do urzędu miasta, żeby przejąć Akwarium. Udało mi się wygrać ten "przetarg" z PSI-em, który też wystąpił z podaniem o wznowienie dzierżawy i zacząłem reanimować Akwarium, zmieniając repertuar Nie wskrzeszę Coltrane'a, a nie chcę prezentować jakiegoś siódmego wcielenia, które jest o wiele gorsze od oryginału., Mam młodych pracowników i ich gusta się dla mnie liczą.. A pewna starsza grupa, która za zasługi chciałaby być na piedestale, tego nie akceptuje. Wprowadziłem koncerty amerykańskich gwiazd Nie byty to akty działania typu jam-session, takie, że wysyłało się ładną dziewczynę, czy omamiało się muzyków kieliszkiem, żeby przyszli zagrać (choć takie niespodziewane jam-session należą do niezwykle ciekawych wydarzeń jazzowych — przyp. autora). To były normalnie zakontraktowane koncerty. W najlepszym okresie koncert odbywał się raz w miesiącu. Trzeba powiedzieć, że przez tyle lat odbyło się ich kilkadziesiąt i to były znakomite nazwiska. Grali tu Steps Ahead, John Scofield Phill Woods, Ted Stillemans, Betty Carter, Paul Wiliams, Joshua Redman, długo by można wymieniać... W sumie cała czołówka światowa przewinęła się przez Akwarium. W tym czasie powstał tez projekt Warsaw Summer Jazz Days, jako konkurencyjny festiwal do Jazz Jambore. No i największą rzeczą w propagowaniu jazzu, jaką udało się zorganizować, byto uruchomienie Radia Jazz, które nadaje z Akwarium. Można je odbierać w Warszawie i Krakowie, a poprzez cyfrę plus w całej Polsce. Myślę że w ciągu pół roku będziemy też nadawać przez internet, ale już z innego miejsca, gdyż niedługo zaczną tu budować hotel czy biurowiec. Praktycznie Akwarium umiera już od pół roku, ale wciąż odbywają się tu koncerty. Bardzo popularne su też dżemy w środy i w czwartki, kiedy jest bezpłatny wstęp ż przychodzi tyle młodych ludzi, że aż trudno się tu dostać". Na pytanie, czy, żal mu Akwarium Mariusz odpowiada, że czas - opłakiwania już minął. Pojawił się nowy projekt budowy Centrum Kultury, w którym znajdzie swoje miejsce nowy klub, działający na nowych zasadach: Nie chcę ich jeszcze zdradza ale jeśli mi się uda zrobić klub na moich zasadach to dopiero będą pretensje. Będę chronił ducha sztuki, a nie ludzi sztuki. Ci muzycy, którzy w tok showwach, czydo kotleta u mnie grać już nie będą. A wiedząc, jak apodyktyczny potrafi być Mariusz Adamiak, możemy być pewni, że nie żartuje.

A Akwarium? No cóż, wkrótce przyjdzie walec i wyrówna.

Marek Potempski

fot. Paweł Jakubowski

zdjęcia z koncertu: Walk Away w Akwarium