Pamiętnik znaleziony ... na Lordship

 

List do Kasi

 

Z podstawówki niewiele pamiętam. Tylko tyle, że wcale nie cieszył mnie fakt, ze musiałem zacząć chodzić do szkoły i już w pierwszej klasie przeniesiono mnie za jakieś przewinienie do innej klasy. Kiedy miałem 9 lat, przenieśliśmy się na Koło a mój tata wyjechał na kontrakt do Iraku, dzięki czemu rok później odbyliśmy naszą pierwszą wielką podroż. Polecieliśmy z mamą i Zbysiem do Amsterdamu. Tam nocowaliśmy w eleganckim hotelu, a przed wieczorem wyszliśmy na spacer po mieście. Pamiętam, że w porównaniu z Warszawą wszystko było
zadbane, czyste i bajecznie kolorowe. Ale największe wrażenie zrobiły na mnie maleńkie zegarki w pierścionku i nowoczesne tramwaje, a właściwie to, że motorniczy mógł w jakiś, niezrozumiały dla mnie sposób, nie wysiadając z tramwaju i bez przekładania zwrotnicy „wajchą" wybrać czy chce jechać prosto, w prawo, czy w lewo. Następnego dnia wsiedliśmy w nowoczesny, turbośmigłowy samolot i odlecieliśmy do Bagdadu lądując po drodze w Dusseldorfie, Wiedniu, Sofii, Atenach i Damaszku.

Do Bagdadu jednak nie dolecieliśmy, bo nad miastem szalała burza piaskowa i samolot nie mógł lądować w obawie prze uszkodzeniem silników. Polecieliśmy więc z powrotem do Damaszku, a pilot nawet pozwolił mi usiąść za sterami podczas lotu. Resztę nocy spędziliśmy w kabinie pierwszej klasy w oczekiwaniu na transfer do Bejrutu, dokąd przewieziono nas wielkim amerykańskim samochodem. Możesz sobie wyobrazić jaka była niespodziewana przygoda! Dwa orientalne miasta, innaczej wyglądający ludzie, przejazd przez góry, cedrowe lasy, palmy, niezwykłe, widoki i wreszcie
skalisty brzeg Moza Śródziemnego. W Bejrucie dano nam pokój w hotelu, mimo że czekaliśmy tylko kilka godzin na wieczorny samolot do Bagdadu.

Sam pobyt w Iraku też był niezwykłą przygodą. Nasz tata miał amerykański samochód, nieistniejącej już firmy Rambler Nash z kołem zapasowym w charakterystycznym pojemniku przytwierdzonym przed tylnym zderzakiem. W mieszkaniu mieliśmy air-coolery, boy'a do sprzątania i w ogole żyliśmy prawie jak proper colonial imperialist, spędzając dni na basenie YMCA, jedząc sandwiche i pijąc nieznaną w Polsce Coca Cole.

W weekendy zwykle jeździliśmy ze znajomymi rodziców na wycieczki po Mezopotami zwiedzając ruiny licznych w tym rejonie historycznych budowli. Widzieliśmy Babilon (mamy nawet zdjęcie na którym siedzimy ze Zbysiem na lwie babilońskim), zwiedziliśmy ruiny pałacu króla Salomona i antycznej wierzy Babel, pozostałości wielkich starych budowli, meczety ze złotymi kopułami, naturalne źródła asfaltu i tysiącletnie ale wciąż działające koła wodne ze zrobionymi z asfaltu i trzciny czerpakami nawadniające pola wodami rzeki Tygrys.

Widzieliśmy wschodnie bazary, sklepiki pełne złota, bogactwo i biedę, ludzi mieszkających w lepiankach. W tamtych czasach podróże z Polski zdarzały się tylko nielicznym, więc możesz sobie wyobrazić pod jak wielkie to wszystko wywarło to na nas wrażenie. Koledzy z klasy napisali do mnie list, do Badgadu, a jeden kolega wysiał swój osobny list zaadresowany po prostu: „Marek Potempski w Bagdadzie ulica Babi Szerdzi", który o dziwo dotarł do mnie przez polską ambasadę. Ale to były inne czasy, które nigdy już nie wrócą, tak jak i my już nigdy nie będziemy tacy młodzi. Jednak po dwóch miesiącach spędzonych w Iraku wróciliśmy ze Zbysiem przez Amman (Jordan) i Rzym do Warszawy.

W szkole nie szło mi najlepiej, bo zamiast przykładać się do nauki, wołałem fantazjować na przeróżne tematy, jak stworzona przeze mnie wyimaginowana grupa muzyczna, której wzorcem byli oczywiście Beatlesi. Moim drugim ulubionym zajęciem było rysowanie sportowych samochodów i wymyślanie różnych motoryzacyjnych rozwiązań technicznych oraz prowadzenie specjalnego zeszytu do którego wklejałem wycinki z gazet z informacjami na temat zachodnich samochodów.

Potem poszedłem do ogólniaka, w Śródmieściu, dokąd rano zawoził nas ojciec po drodze do pracy, a wracaliśmy już tramwajem. Nowa szkoła, nowe miejsca, nowi koledzy. Ale do nauki dalej nie miałem wielkich chęci i pamiętam, że żyłem w ciągłym stresie przed nauczycielami i moimi wynikami w nauce. Po nocach śniły mi się złe nauczycielki i sceny z życia szkoły. Niezbyt miłe wspomnienia.

Wtedy też zaczęliśmy słuchać muzyki i ze Zbysiem w każdą niedzielną noc na świszczących i zanikających falach średnich słuchaliśmy „Top Twenty" z Londynu a czasem „Radia Caroline" które dla ominięcia podatków nadawało ze statku na morzu Północnym.

 

Zacząłem wtedy dostrzegać koleżanki. Niestety w tym czasie zdarzył mi się dość blachy, idiotyczny wypadek, kory miał jednak duże znaczenie w kształtowaniu się mojej osobowości. Przeskakiwałem przez łańcuchy pomiędzy słupkami oddzielającymi jezdnie od chodnika, ą że robiłem to nonszalancko i z rękami w kieszeniach, stopą zawadziłem o łańcuch i wyrżnąłem twarzą w chodnik. Złamałem sobie przedni ząb. W połączeniu z "amerykańskim jeżykiem" który wtedy nosiłem i moją okrągłą twarzą, dawało to komediowy efekt, którego strasznie się wstydziłem. Stałem się nieśmiały, szczególnie wobec dziewcząt, które jak mi się zdawało, przez dwa lata wybuchały śmiechem na mój widok, kiedy niostrożnie odsłoniłem szczerbę w moim przednim uzębieniu. W tym czasie moi koledzy obściskiwali się już i całowali z dziewczynami na szkolnych prywatkach / a ja nieśmiało kryłem się po kątach. Tym niemniej nie wpłynęło to na mój stosunek do nauki i w efekcie powtarzałem dziesiąta klasę. Wtedy całą zimę remontowałem nieużywany od lat motor ojca nadając mu nowoczesną formę i kolor oraz wprowadzając pewne zmiany zwiększające moc silnika. Szpanowałem tym motorem po mieście zadziwiając wszystkich jego unikatowym wyglądem lekkością i dźwiękiem.

Z tych czasów pamięta mnie Cieplak, który wraz z szalonym Włodziem czekali na mój codzienny przejazd przed parkanem ich przedszkola. Oczywiście nie miałem pojęcia,) że byli moimi fanami, aż do czasu, kiedy 40 lat później zgadaliśmy się na ten temat. Wtedy też rodzice zdecydowali się wstawić mi plastikową koronkę na ząb, ktoś poradził mi zmianę fryzury i w nowej klasie wpadła mi w oko (i wzajemnie) niewielka milutka koleżanka Małgosia.

Szybko staliśmy się nierozłączną parą spędzając czas po szkole w jej pokoju na pieszczotach, ale oczywiście udając, że się uczymy. Byliśmy parą sweethearts przez prawie dwa lata, ale wszystko popsuło się, kiedy żadne z nas nie dostało się na studia. Ja wyjechałem do Francji gdzie, pozując na studenta, znalazłem pracę na paryskim lotnisku Orły. Fantastyczną jak na moje ówczesne możliwości pracę kierowcy lotniskowych pojazdów operacyjnych, dowożących schody do samolotów i odciągających wózki z bagażami pasażerów do terminalu. A w czasie kiedy bagażowi wyciągali walizy i ładowali je na wózki, moim zadaniem było zabranie teczki z dokumentami lotu z przed drzwi kabiny pilota, koło której zaj dowala się „kuchnia" kabiny pierwszej klasy. W „kuchni" były przygotowane tacki z posiłkami, z których nie wszystkie były rozpakowane podczas lotu i zawsze można było wykraść jakieś wykwintne przysmaki i miniaturki alkoholi. Dla 19 letniego chłopaka praca marzenie i w dodatku dobrze płatna, więc myślałem już że złapałem pana Boga za nogi, że zostanę tam dłużej i kupie sobie wymarzony skuter ale... Któregoś dnia, wiedziony entuzjazmem poszedłem wcześniej do pracy, odebrałem nowy czysty kombinezon i mając jeszcze czas przed rozpoczęciem pracy, jechałem sobie po płycie lotniska. Nagle zobaczyłem stojący na stanowisku samolot, do którego nie podstawiono jeszcze tylnych schodów i błagalne spojrzenie stewardessy stojącej w otwartych drzwiach samolotu. Niewiele myśląc, wiedziony naturalną chęcią pomocy, zaczepiłem schody do mojego pojazdu i zacząłem przepychać się z nimi w kierunku drzwi pomiędzy innymi pojazdami serwisującymi samolot. Niestety było to moje pierwsze podejście do tylnych drzwi odrzutowca (dotychczas podjeżdrzałem tylko do przednich) i w pośpiechu nie pomyślałem, że skrzydła odrzutowca od kadłuba idą skośnie od tyłu i wyrżnąłem schodami w skrzydło Boeninga 707! Na szczęście nic wielkiego się nie stało, bo schody wślizgnęły się pod skrzydło i urwała się tylko niewielka przyklejana antenka, czy piorunochron, ale taki wypadek na płycie lotniska nie mógł pozostać bez echa. Przeniesiono mnie do rozładowywania wózków bagażowych. Ta praca było pozbawiona jakiejkolwiek romantyki, była ciężka, nudna i gorzej płatna. Nie było już darmowych „ poczęstunków"  i gazet z pierwszej klasy więc szybko przestałem widzieć sens jej wykonywania, zacząłem tęsknić, a że skończyła mi się wiza, wróciłem do Polski.

 

Zaraz po powrocie coś mnie podkusiło i wyciągnąłem z garażu samochód córki znajomych rodziców i razem z kolegą „Spuchlakiem" pojechaliśmy na wycieczkę za miasto. Po drodze pękła opona, zaliczyliśmy dachowanie i ścięliśmy słupek przystanku autobusowego, na którym na szczęście nikt nie czekał, ale samochód poszedł do kasacji, a rachunek oczywiście został się dla mojego taty do zapłaty. Jak więc widzisz sprawiałem rodzicom mnóstwo kłopotów. Zawsze byłem raczej leniwy i chciałem robić tylko to co aktualnie sprawiało mi przyjemność.

Po wakacjach nasi rodzice postanowili „wziąść się za nas", a raczej za naszą edukację i ja trafiłem jako wolontariusz na wydział geologii, gdzie miałem przygotować się do kolejnych egzaminów na studia i zapoznać się z moim przyszłym wydziałem. Oczywiście czas spędzałem głównie w okolicach bufetu studenckiego i żartach ze studentami ostatniego roku, którzy tak jak ja mieli dość dużo wolnego czasu. Z Małgosią widywałem się coraz rzadziej, poznałem studentki geologii, z których jedna miała szczególnie piękne długie nogi, długie, ciemne włosy i wielkie ciemne oczy i w krótkim czasie staliśmy się nierozłączną parą i włóczyliśmy się po klubach studenckich i dyskotekach. Całoroczny wolontariat na wydziale geologii miał jednak taki efekt, że dostałem się na studia, i na wakacje pojechaliśmy z długonogą Marysią pod namiot w okolice Częstochowy, potem przewędrowaliśmy do Krakowa i stopem do Sopotu (na Kanienną Górę). W te same wakacje pierwszy raz wyjechałem do Afganistanu.