Artykuł opisujący organizację medialnych wystąpień Davida Copperfielda

 

Publication.

An article published in a press Fonosfera describing preparations and organization of a show with David Copperfield as a main character

 

      Stowarzyszenie Niezależna Fonografia Polska

     NR 9/2000      Strona główna       

Zadzwonił telefon. Stary przyjaciel zaproponował mi pracę podczas jedynego w Polsce występu Davida Coperfielda. Oczywiście, nawet nie musiał czekać na odpowiedź. To myślałem, że pracując z zespołem obsługującym jego show, na pewno dowiem się wszystkiego.

 

Umówiliśmy się w teatrze w poniedziałek o dziesiątej. Okazało się, że izraelski jumbo jet, którym lecą Amerykanie, przyleci dopiero o 15. Dzięki temu mogłem zobaczyć ogromne jak boisko pomieszczenia sceny z bocznymi i tylnymi kieszeniami. Pracownicy teatru właśnie przesuwali kolosalny, wyglądający na lapisowy pałac, próbując zmian dekoracji do najnowszej premiery. Potem z grupką młodych tłumaczek czekaliśmy w stołówce zaaranżowanej w jednej z kieszeni, racząc się przysmakami nieustannie donoszonymi przez urocze hostessy. A zanim zaczęliśmy cokolwiek robić, każdemu z nas dano do podpisu deklarację zachowania tajemnicy. Mówiła ona, że: "w związku z przywilejem posiadania dostępu do stanowiących tajemnicę firmową rysunków, dokumentów, urządzeń i wiedzy technicznej Davida Coperfielda, oraz do innych zakulisowych aspektów przedstawienia, mogę poznać tajemnicę tworzenia iluzji i magii dla potrzeb przedstawienia. Zdaję sobie sprawę z faktu, że stanowią one tajemnice handlowe i że przyszłość oraz powodzenie przedstawienia i źródło utrzymania ponad setki ludzi, całkowicie zależy od ochrony tych tajemnic..." Bez podpisania deklaracji nikt nie mógł być wpuszczony na teren sceny.

W końcu zaczęli się pojawiać Amerykanie. Przyleciało ich chyba z 30-stu , w większości młodzi ludzie pomiędzy 20 - 30 rokiem życia. Zmęczeni długim lotem i zmianą stref czasu, poukładali się na scenie, drzemiąc w oczekiwaniu na sprzęt do znikania. Poznaliśmy kilka osób z managementu przedstawienia. Stan Jakubik jest asystentem Davida Coperfielda. Pracują razem już od dziewięciu lat. Stan żartuje, że "nawet po tylu latach nie wie jak on to robi?". Opowiada, jak podczas trasy w Rosji, mafia przechwyciła ich sprzęt i zażądała ogromnej sumy za zwrot skrzyń. Po pertraktacjach oddano im je po dużo niższej cenie.

Około 18-stej z lotniska przyjechało pięć ciężarówek ze sprzętem Amerykanów. Pracownicy teatru zaczęli dowozić windą na scenę niezliczone skrzynie najróżniejszej wielkości. Amerykanie natychmiast rozstawili je w różnych miejscach sceny i zaczęli wypakowywać z nich najdziwniejsze przedmioty. Wyciągano kilometry przewodów elektrycznych, lin, zwoje cienkich jak struny gitarowe drutów, łańcuchów, bloczki, kotary, reflektory. Były też rampy, fragmenty konstrukcji, ekrany, monitory, komputery, telefony, silniki elektryczne, szekle, ogromne obręcze, transformatory, wyciągarki. Z wielu elementów zmontowano 30-to metrową ramę, która z pewnością miała służyć do podwieszenia ciężkiej konstrukcji. Trzeba też było przestrajać wszystkie urządzenia elektroniczne, łącznie z reflektorami, na inną niż w Stanach częstotliwość prądu. A na scenie, w miejsce już rozpakowanych, wciąż pojawiały się nowe skrzynie.

Tymczasem 10 pięter nad sceną, do szynowych konstrukcji wspierających dach Teatru Wielkiego, kilkuosobowa ekipa stalowymi linami przywiązywała masywne uchwyty. Przy pomocy linek wciągnięto 12 łańcuchów i przyczepiono je do uchwytów. Dziesięć pięter niżej łańcuchy niknęły w obudowach samo wciągających się silników przytwierdzonych do 30 metrowej ramy. Po chwili cała konstrukcja, szczękając łańcuchami, pojechała do góry. Ania, tłumaczka, zauważyła węzeł na jednym z łańcuchów i całą konstrukcję znów sprowadzono na dół, aby rozwiązać węzeł grożący nierównomiernym rozłożeniem obciążenia.

Na scenie wciąż pojawiały się coraz to nowe skrzynie. Każda z nich nosiła jakieś dziwne imię np. "Goldie hoke, Moonrise, Laser". Ze skrzyń wyciągano coraz to dziwniejsze przedmioty - jakieś schody, trybunę, butle ze sprężonym gazem a niektóre skrzynie były po prostu szafami. Amerykanie byli znakomicie zorganizowani i pracowali niemal bez przerwy. Pomagali im pracownicy teatru, a my tłumaczyliśmy polecenia Amerykanów. Praca trwała aż do 23.00, kiedy na scenie Teatru Wielkiego zaciągnięto kurtynę przeciwpożarową.

Następnego dnia zaczęliśmy o siódmej rano. Spektakl był planowany na 18.00, a jeszcze wiele zostało do zrobienia. To zupełnie zabójcza pora dla Amerykanów. W Las Vegas, gdzie byli jeszcze wczoraj, dopiero kładliby się spać. A tu muszą podłączać niezliczoną ilość przewodów elektrycznych i przeciągać setki stalowych linek przez układy bloczków. Już same przygotowania były dla nas tajemnicą. Nie wiedzieliśmy jak to wszystko będzie użyte. Tymczasem z biura organizacyjnego doszły wieści o poszukiwaniach dwóch białych kaczek, bo te które dostarczono były za duże a jedna, zdaje się uciekła. Nie zatrzymali jej nawet agenci z BOR, którzy zaczęli już ochraniać teatr przed wieczorną wizytą dostojnych gości. Choć trudno w to uwierzyć na scenę wiąż dowożono nowe skrzynie. Okazuje się, że jest ich 986. Niektóre z nich mają zawrotne wymiary jak np. "Big Fan" (4m x 5m x 2m). Aby ją otworzyć i wyjąć zawartość, trzeba było używać elektrycznych podnośników zamontowanych na wspomnianej wcześniej konstrukcji. Do niej też przytwierdzono rampę z mnóstwem reflektorów i bloczków. Zaczęto też wieszać różne kurtyny. W pewnej chwili z góry zjechała przedziwna kotara zrobiona jakby z masywnego brokatu. Odbijające się od niej światło wywołało we mnie wrażenie, jakbym nagle uniósł się do góry. Uczucie było tak silne, że aż poczułem nacisk w kolanach, tak jakbym ruszył szybką windą do góry. Moje zmysły zostały oszukane.

Wreszcie, około czwartej ruch na scenie ustał. Technicy zaczęli ustawianie świateł i komputera sterującego. Kierujący pracami C. J. niespodziewanie wytypował mnie do sterowania jednym z dwóch "spotów", zamontowanych w kabinach za widownią. Nie byłem z tego zadowolony. Miało to oznaczać, że cały show będę oglądał z przodu, zza szyby, jak w telewizorze. Dostałem zestaw nadawczy ze słuchawkami i mikrofonem, aby komunikować się w trakcie przedstawienia ze sterującym światłami Amerykaninem. Zaczęła się próba świateł. Na scenie, dwóch siedzących na sofie gości, uniosło się w powietrze razem z sofą.
- "Zmień filtr, ustaw pole i prowadź ich do góry, a potem lewo" - słyszę w słuchawkach - "tylko nie świeć za wysoko, bo zdradzisz tajemnicę tricku". O nie, nie chcę tego robić! - myślę.
- To zbyt duża odpowiedzialność - odpowiadam - nie chcę ryzykować. Reflektor się trzęsie i mogę pomylić prawą stronę z lewą. Często mi się to zdarza, kiedy prowadzę samochód. W ten sposób "wymiksowałem" się z przydzielonego mi zadania. Po chwili znów znajduję się na scenie, gdzie niespodziewanie pomiędzy "technicznymi" pojawia się David Coperfield. Miło było zobaczyć, że okazał się zupełnie normalny. Chodził po scenie, nie odróżniając się od reszty pracowników. Wydawał się lekko zatroskany. Kto by nie był. Musiał zostawić tak piękną kobietę, z którą spędził cały dzień w Warszawie i sprawdzić ostatni raz, czy na scenie wszystko jest w porządku. Kiedy szliśmy naprzeciw siebie, przywitałem go skinieniem głowy i krótkim "Hello". Odpowiedział zupełnie tak samo. Uśmiechnął się i poszedł z C.J. oglądać zmontowane konstrukcje.

Wreszcie rozpoczął się show. Kiedy David i jego asystentki wprawiali w zachwyt dostojną publiczność, za sceną trwała wytężona praca. Ekipa co chwilę zmieniała układy ścianek i kotar. Zmieniano ustawienie lamp i reflektorów i co chwilę wyciągano lub popuszczano coraz to inną linę. I nawet nie widziałem, co było na jej drugim końcu.
Widzieliśmy, jak David unosi się nad sceną i kilka innych sytuacji, pozwalających zorientować się, na czym polegają jego tricki. Kiedy patrzyło się na to z boku, wszystko było zwyczajne i nie wzbudzało zachwytu. Po prostu wykonywano jakieś działania na scenie, ale nie było w tym magii. Magia pojawiała się jedynie dla oglądających spektakl z przodu. Dlatego nie warto zdradzać tajemnic, bo przyniesie to tylko stratę. Nikt chyba nie chce pozbawiać się odbierającego dech zachwytu, który odczuwa się widząc coś niemożliwego, niewytłumaczalnego, co nie ma prawa się dziać.

"Oświecający spektakl."

 

    Wiadomo, że są to znakomicie zaprojektowane, doskonale wykonane, zsynchronizowane tricki. Zasadniczo polegają one na zmyleniu zmysłu wzroku odpowiednią grą kątami padania światła, cieniami i , zasłonami. Oczy dostarczają tak wielu informacji, że zmysły nie nadążają z logicznym przetwarzaniem otrzymanych obrazów. Odnosimy wtedy wrażenie widzenia czegoś, co nie ma prawa się dziać. Powstaje iluzja, coś niewytłumaczalnego. A jeśli widzimy coś, co nie ma logicznego wytłumaczenia, musimy uwierzyć w magię.

Marek Potempski