Artykuł opisujący karkołomną podróż z Warszawy do Londynu

 

Publication.

An article published in a press but no trace where. It describes journey rom Warsaw to London in old times dating back to early 80-ties of 20th century. It is a true story and it presents the methods used by Poles to get to the West in times it was not easy.

 

 

Chyba każdy mieszkający za granicą Polak, co jakiś czas przyjeżdża do kraju w odwiedziny, starając się jak najbardziej obniżyć koszty podróży. Pewnego razu udało mi się znaleźć tani powrotny przelot z Londynu do Berlina. Z Berlina dojechać do Warszawy to już żaden problem. Kiedy nadszedł czas powrotu, okazało się, że w tym samym czasie moi koledzy jadą do Londynu kupioną od BOR-u Czajką. Czajka, reprezentacyjny kolos służący do wożenia komunistycznych  oficjeli, napędzana silnikiem od ciężarowych wywrotek, była czymś w rodzaju samochodowego Pałacu Kultury. Koledzy chcieli ja sprzedać w Londynie, jako rzadki okaz tzw. „vintage car”. Zgodzili się zabrać mnie do Berlina, gdzie miałem przesiąść się do samolotu. Z Warszawy wyruszyliśmy w pięć osób: Marek i Maciek właściciele Czajki, Małgosia, Tomek i ja. Małgosia, piętnastoletnia pasierbica Maćka, właściwie jeszcze dziewczynka, drobna i szczupła nosiła już w sobie znamiona kobiecości. Najłatwiej było to odczuć, kiedy patrzyliśmy sobie w oczy. Początkowo myślałem, że Tomek jest chłopakiem Małgosi, ale okazało się, że jedzie z nami prawie tak przypadkowo jak ja. Jechaliśmy dwoma samochodami; Marek i ja Czajką, a reszta Mercedesem, który przy Czajce wyglądał jak niewielki, miejski samochodzik. Czajka była komfortowa, choć nie tak, jak współczesne zachodnie limuzyny. Brakowało jej klimatyzacji. Na polskich drogach budziła zrozumiałą sensację i kiedy zatrzymaliśmy na orzeźwiającą kąpiel w jeziorze, musieliśmy odpowiadać na mnóstwo pytań. Mówiliśmy, że jest to dawny samochód Jaruzelskiego.

Podróż płynęła niezwykle miło i kiedy dojechaliśmy do Berlina nie miałem już ochoty rozstać się z przyjaciółmi. Postanowiłem poświęcić mój bilet lotniczy i jechać dalej Czajką do Londynu. Przez Niemcy przejechaliśmy w nocy i nad ranem zatrzymaliśmy się w Belgii aby przespać się kilka godzin na parkingu. Potem posuwaliśmy wzdłuż wybrzeża mijając kolejne malownicze miasteczka. Był piękny gorący dzień, a my szpanowaliśmy Czajką na nadmorskich bulwarach. W Calais spędziliśmy kilka godzin na plaży, czekając na tańszą taryfę promową. Byliśmy już coraz bliżej Anglii, co dla mnie oznaczało koniec wakacji. Przyciąganie między mną i Małgosią zaczęło powoli zanikać i nagle ogarnął mnie smutek. Zrobiło mi się żal straconych na bilet lotniczy pieniędzy i postanowiłem przeprawić się przez kanał nie płacąc za przejazd. Pomyślałem, że wystarczy schować się przed wjazdem na prom, tak aby liczba pasażerów w samochodzie zgadzała się z ilością kupionych biletów. Wiedziałem też, że francuscy celnicy nigdy nie kontrolują bagaży podróżnych, bo robią to za nich Anglicy. Wskoczyłem więc do wielkiego jak szafa bagażnika Czajki i tak przekroczyliśmy francuską granicę. Do wjazdu na prom zostało już tylko kilkadziesiąt metrów. Tymczasem samochód zatrzymał się nagle. Leżałem w bagażniku nie wiedząc co się dzieje. Słyszałem tylko głosy naradzających się kolegów.

- Ten prom jest już pełny. Na następny musimy czekać półtorej godziny - powiedział Maciek.

Przeraziłem się. Był środek lata. Upalny, bezchmurny, sierpniowy dzień i w czarnym bagażniku Czajki natychmiast zrobiło się potwornie gorąco. Zdjąłem z siebie letnią marynarkę, bo zaczynałem się już pocić.

- Uchylcie trochę klapę, bo się upiekę - poprosiłem kolegów.

- Nie ma sensu, żebyś leżał w bagażniku przez półtorej godziny, powiedział Maciek podnosząc lekko klapę.

- Musisz stąd wyjść - dodał. Przez szparę zobaczyłem że stoimy na ogromnym placu. Ze wszystkich stron otaczały nas samochody wracających z wakacji na kontynencie Anglików. Niektórzy stali obok swych aut i przyglądali się Czajce. Z pewnością była najciekawszym obiektem na nudnym portowym parkingu, ale czy to nie dziwne, że stojący obok niej facet mówi coś do wnętrza bagażnika?

- Chętnie bym stąd wyszedł, ale ktoś na pewno mnie zauważy - powiedziałem.

- Zrobimy tak: my będziemy udawać, że trzepiemy koc. Podniesiemy go do góry i zasłonimy się. Ty wyskoczysz i nikt cię nie zobaczy - poradził znany z dobrych pomysłów Maciek.

- Ciekawe, jak ktoś mógłby nie zauważyć?

- A co ich to w ogóle obchodzi? - skwitował Maciek.

Zastanawiałem się jeszcze chwilę, ale w bagażniku było już tak gorąco, że musiałem się zgodzić. Kiedy znalazłem się na zewnątrz zobaczyłem kilka zdziwionych par oczu przyglądających się naszym wyczynom. Uśmiechnąłem się głupkowato udając, że wszystko jest w porządku i że nic dziwnego się nie dzieje.

Za nami piętrzył się portowy biurowiec, gdzie za wielkimi szybami urzędnicy portowi mogli wiedzieć parking jak na dłoni.

- To nie może się udać - pomyślałem, ale dokoła nikt nie reagował.

Obok parkingu, był niewielki barek ze stoliczkami na zewnątrz. Sączyliśmy colę ciesząc się miłym powiewem wiatru. Patrzyłem na ogromny czarny dach Czajki sterczący jak skalista wyspa po środku morza nowoczesnych aut. Sądziłem, że czarna, jak mafijny samochód Czajka samym swoim wyglądem musi wydać się podejrzana. Było zupełnie niemożliwe, aby ktoś nie zwrócił na nią uwagi.

 

Czas oczekiwania na następny prom szybko minął i trzeba było wracać do samochodów. Musieliśmy jakoś wybrnąć z sytuacji.

- A może Małgosia schowa się do bagażnika zamiast ciebie - zaproponował Maciek.

- To bardzo miła propozycja, ale dlaczego Małgosia miała by to robić skoro ma bilet - odpowiedziałem.

- Jest taka mała, że jej nikt nie zauważy. Ty i tak skupiasz na sobie całą uwagę.

Małgosia stała z boku uśmiechając się z zadowoleniem.

- Bardzo chętnie pojadę w bagażniku - powiedziała. Zgodziłem się po krótkich wahaniach. Powtórzyliśmy manewr z kocem i Małgosia zgrabnie wślizgnęła się do bagażnika. Koc wrzuciliśmy do środka i zamknęliśmy klapę. Kątem oka zauważyłem patrzącego w naszym kierunku mundurowego urzędnika portu nadającego coś przez walkie-talkie. Marek zasiadł za kierownicą Czajki, a Maciek, Tomek i ja ruszyliśmy do zaparkowanego nieco dalej Mercedesa. Samochody zaczęły wjeżdżać na prom i wkrótce nadeszła nasza kolej.

Nagle podjechał do nas policyjny radiowóz z włączonym kogutem. Policjant zbliżył się do Mercedesa dając znak, abyśmy zatrzymali się. Właściwie wszystko było w porządku. Ilość pasażerów zgadzała się z liczbą naklejoną na przedniej szybie, nie było więc powodów do niepokoju. Policjant popatrzył na nas i powiedział:

- Votre Passeport s’il vous plait.

Nagle uświadomiłem sobie, że mój paszport jest w kieszeni marynarki, którą zdjąłem kiedy tylko w bagażniku zrobiło się gorąco.

- Mój paszport jest w dużym samochodzie - odpowiedziałem po francusku.

- Pojedziemy po niego, wsiadaj - zarządził policjant.

Strumień samochodów posuwał się w kierunku otworu wjazdowego na dziobie promu, a zaciekawione spojrzenia Anglików śledziły rozwój sytuacji. Pojechaliśmy do Czajki. Marek wysiadł zaskoczony i zbliżył się do nas.

- Zostawiłem mój paszport w bagażniku - wyjaśniłem - musimy go stamtąd wyjąć - i ruszyliśmy w kierunku Czajki. Niestety policjant szedł z nami. Wtedy, korzystając z faktu, że policjant prawdopodobnie nie zna polskiego zwróciłem się do Marka donośnym głosem:

- Małgosiu schowaj się jakoś, bo musimy otworzyć bagażnik... Marek uniósł lekko klapę, a ja sięgnąłem po marynarkę.

W ogromnym bagażniku nie było śladu Małgosi, tylko zwinięty koc obok ogromnego koła zapasowego. Policjant zerknął do bagażnika i stwierdziwszy, że jest pusty zajął się sprawdzaniem paszportów. Wszystko było w porządku, więc nie miał powodu aby nas dłużej zatrzymywać. Wjechaliśmy na prom, gdzie w słabo oświetlonej ładowni Małgosia zgrabnie wskoczyła z bagażnika.

- A to palanty, nie kapnęli się - śmiał się Maciek w barze pokładowym.

- Obawiam się, że sprawa jeszcze się nie skończyła. W Dover czeka nas druga część tej zabawy - mruknąłem zawstydzony czując na sobie spojrzenia zaciekawionych angielskich rodzin.

I rzeczywiście. Zaraz po zjeździe ze statku czekał na nas policjant, który skierował oba nasze samochody do ogrodzonego wysoką drucianą siatką boxu. Tam stała już grupka celników, wyposażonych w specjalne narzędzia do rozbierania samochodów. Najpierw jednak każde z nas wezwano do osobnego pokoju, gdzie byliśmy dokładnie przepytywani. Teraz Anglicy starali się ustalić co jest grane. Nasze dokumenty były w porządku, wszystkie nasze zeznania zgadzały się idealnie i tylko jedno pytanie pozostawało wciąż bez odpowiedzi:

- O co tu właściwie chodzi? Oczywiście udawaliśmy, że my też nie wiem. Całą winę zrzuciliśmy na Francuzów, twierdząc, że żabojadom coś się przywidziało i bezpodstawnie narobili szumu. Tak się składało, że byłem wtedy szoferem, mieszkającym w eleganckiej dzielnicy Londynu i przywiezienie do Anglii reprezentacyjnej Czajki wydawało się całkiem normalną rzeczą. W końcu, po prawie dwu-godzinnych oczekiwaniach, celnicy odstąpili od zamiaru rozbierania naszych samochodów i zezwolono nam na wjazd do Anglii. Nikomu nawet nie przyszło do głowy, że chodziło o przejazd na gapę.

Czajka odbyła kilka przejażdżek po eleganckich ulicach Londynu, jednak nie okazała się być aż takim rarytasem na wyspie i nie osiągnęła spodziewanej ceny. Po kilku miesiącach wróciła do kraju, gdzie pewnie do dziś dzielnie służy do wożenia rodzin na pogrzeby.